Kilka miesięcy temu The Washington
Times opublikował artykuł dotyczący pozwu więźniów z Danville Correctional Facility (na południe od
Chicago) przeciwko stanowemu Departamentowi Więziennictwa o odszkodowanie
za uszczerbek na zdrowiu spowodowany
więzienną dietą. Pozew finansowany przez Weston A. Price Foundation,
organizację propagującą tradycyjne sposoby żywienia i demaskującą szkodliwość
żywności przetworzonej, ciągnie się już kilka lat.
Według prawnika Garyego Coxa (reprezentującego
poszkodowanych), sposób żywienia więźniów w Illinois jest karą zbyt okrutną i
jest pogwałceniem 8 poprawki do Konstytucji Stanów Zjednoczonych, która brzmi:
„Nie wolno żądać nadmiernych kaucji ani wymierzać nadmiernych grzywien albo
stosować kar okrutnych lub wymyślnych.”
Pomyślałby ktoś, że ci biedni więźniowie jedzą gwoździe,
albo przynajmniej żyją o chlebie i wodzie. Nic bardziej mylnego. Na stołówce są
i kotlecik z pyrami w sosiku, i kluseczki, i kiełbasa, i szynka, i ser, a nawet
różnego rodzaju wypieki. Zupełnie jak w pensjonacie. Jest tylko jedno małe
„ale”. Prawie wszystko bazuje na soi. Kotlety są z soi, sos do spaghetti jest z
soi, „polska” kiełbasa jest z soi, sery są z soi, wypieki są z mąki sojowej i
tak dalej, i tak dalej. Jak się okazuje
10 tysięcy więźniów w Illinois spożywa blisko 100 gramów białka sojowego
dziennie pod różną postacią (cztery razy więcej niż zalecenia Amerykańskiego
Biura ds. Żywności i Leków).
Soja, choć pochodzi z Azji, jest dzisiaj powszechnie
uprawiana w USA. Tutaj uchodzi ona za źródło pełnowartościowego białka,
nienasyconych kwasów tłuszczowych, witamin z grupy B i składników mineralnych.
Panuje przekonanie, że produkty sojowe obniżają poziom cholesterolu, łagodzą
objawy menopauzy, chronią przed miażdżycą i chorobami serca. Gdzie tu więc
krzywda?
A jednak dzięki gubernatorowi Illinois Rodowi
Blagojevichowi, którego kampania wyborcza była sponsorowana przez Archer
Daniels Midland (giganta wśród producentów olei i mąk sojowych) mamy oto przeprowadzony na wielką skalę
eksperyment na ludziach i odpowiedź na pytanie, czy codzienna szklanka mleka
sojowego i solidna porcja tofu mogą nam zaszkodzić?
Ano mogą. I to bardzo.
Na diecie sojowej więźniowie zaczęli chorować i pojawiać się
w ambulatorium a to z biegunką i wymiotami, a to z wysypką, a to z palpitacjami
serca, a to z wyziębieniem organizmu, a to ze zmianami neurologicznymi. Do tego
dochodziło łysienie, zmiany emocjonalne, znaczne przybieranie na wadze,
nabrzmiałe piersi i problemy z erekcją (w tradycyjnych klasztorach buddyjskich
serwowało się tofu, aby zmniejszyć libido mnichów).
No cóż, nie od dziś wiadomo, że soja jest szczególnie
niebezpieczna dla mężczyzn. Świadczą o tym chociażby częste zaburzenia dojrzewania płciowego i niedorozwój narządow płciowych u chłopców karmionych mlekiem sojowym w okresie niemowlęcym.
Według lekarza medycyny Davida Brownsteina i toksykologa
Mika Fitzpatricka, powołanych ekspertów w procesie, ilość białka sojowego
podawana więźniom przyczynia się do zaburzeń gastrycznych i hormonalnych.
Ja uważam, że powinno być jak na Florydzie. Tam
więźniowie produkują żywność dla siebie. Nie tylko uprawiają brokuły, kukurydzę,
kapustę, paprykę, ziemniaki i marchewkę, ale i uczą się podstaw rolnictwa, co w
przyszłości okazuje się być pożyteczne w powrocie do społeczeństwa i zdobyciu
pracy. A i podatnik się przy tym cieszy (za oficjalny powód decyzji o wprowadzeniu żywności sojowej do więzień w Illinois podano cięcia budżetowe).
Powinno się pójść nawet krok
dalej. Więźniowie powinni produkować nie tylko tyle by sami mogli się wyżywić, ale i
tyle by sprzedać nadwyżki i zysk przeznaczyć na utrzymanie zakładów karnych. Czyż
to rozwiązanie nie byłoby piękne?
Tymczasem choć gubernator Florydy Rick Scott w zeszłym roku odnotował oszczędność ponad 5
milionów dolarów w budżecie, wynikającą z produkcji żywności przez więźniów, nie otrzymał on
zgody na przeznaczanie połowy zysku na modernizację i dalszą rozbudowę tego projektu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz