niedziela, 17 listopada 2013

Śniadanie najważniejszy posiłek dnia

Najczęstsze pytanie, jakie dostaję brzmi: co jesz na śniadanie?

Ponieważ nie jem zbóż, kanapka na śniadanie, płatki, drożdżówki, czy kluski na mleku zupełnie nie wchodzą w grę. Moja dieta nie jest tylko bezglutenowa. Jest ona praktycznie bezzbożowa (odstępstwem jest specjalnie przygotowany ryż i komosa ryżowa, które spożywam rzadko). 

Śniadanie jest najtrudniejsze. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, wykluczenie zbóż ogranicza mi wiele możliwości. Po drugie, zawsze rano czuję presję czasu, a wcześniejsze wstawanie nie zawsze się sprawdza. Przygotowanie i zjedzenie śniadania nie może u mnie trwać dłużej niż kwadrans.

Ponieważ z doświadczenia wiem, jakim wyzwaniem jest dla osób z celiakią przygotowanie śniadania, które nie opiera się na żywności przetworzonej produkowanej z mąk bezglutenowych, które są bombami skrobiowymi, postanowiłam napisać jakie śniadania jadłam w zeszłym tygodniu. 

Poniedziałek: Jajecznica na masełku z pomidorkiem.

Wtorek: Dwa banany z miodem, posypane cynamonem. Ten przepis na banana szybko przyjął się u moich przyjaciół. Połączenie zdrowe i smaczne.

Środa: Sałatka ekspresowa. Wędzony łosoś z pokrojonym pomidorem, awokado i cebulką, a do tego sól i pieprz. To właśnie dzięki tej sałatce polubiłam awokado i dlatego zawsze jest ono na mojej liście zakupów.

Czwartek: Wytapainy na patelni wędzony boczek (bezglutenowy i bez szkodliwych dodatków rzecz jasna). Choć brzmi to dla niektórych strasznie, jest to jedno z moich ulubionych śniadań. Ogromną zaletą mojej diety jest to, że nie muszę przejmować się kaloriami. Mam paletę produktów, których mogę jeść ile dusza zapragnie, a moja linia jest zawsze zachowana. Ciekawym jest również fakt, że w ciągu całego dnia nie chodzę głodna i nie tracę energii.

Piątek: Jajka sadzone ze szczypiorkiem i świeżym ogórkiem. 



Sobota: Pierś kurczaka z masłem, żurawiną, solą, pieprzem i majerankiem, upieczona dzień wcześniej (czasem jem ją samą odsmażaną na maśle, czasem kroję na zimno do pomidora, czy ogórka i cebulki).

Niedziela:  Babeczki cynamonowe z jabłkiem (z mąki kokosowej, miodu, jabłka i cynamonu) również pieczone poprzedniego dnia. 

Jeżeli chodzi o napoje to prawie codziennie piję wodę z cytryną. Pomysł ten podsunęła mi pani Maria, z którą pracuję. Jest ona po 60-ce, w świetnej formie i wygląda wspaniale. Często również piję herbatą zieloną słodzoną miodem (znam tylko jeden typ herbaty zielonej, która nie ma dla mnie posmaku ryby – japońska sen-cha). Długo zajęło mi zrozumienie, że jedna filiżanka dobrej herbaty jest lepsza i zdrowsza niż trzy zwykłej. Nie wiem, dlaczego nie lubię kawy. Próbowałam wiele razy i nigdy nie nauczyłam się jej pić.W weekendy natomiast raczę się świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy lub grejpfrutów.

Czasem zrobię również sałatkę warzywną, czy taką z kurczaka i ananasa, która może siedzieć w lodowce przez kilka dni. Obie świetnie sprawdzają się rano, gdy jestem w pośpiechu. Możliwości jest wiele i według mnie nie wymagają one dużo pracy.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Na wszelki wypadek

Są wszędzie… Na klamkach, na wózkach sklepowych, na terminalach do płacenia, na uchwycie autobusowym, na stole i w toalecie... Dosłownie wszędzie...

Medycyna konwencjonalna zaczęła obsesyjnie interesować się zarazkami, które wywołują choroby u ludzi już w XIX wieku. Jednym z najważniejszych prekursorów teorii chorób zakaźnych był francuski chemik i biolog - Ludwik Pasteur (ten sam, któremu zawdzięczamy dziś proces pasteryzacji produktów spożywczych). Pasteur był przekonany, że przyczyna powstawania chorób zakaźnych tkwi właśnie w zarazkach. Zatem medycyna powinna skupić się na dwóch zasadniczych działaniach: po pierwsze, aby zapobiec chorobie, należy ograniczyć mikrobom możliwości przedostawania się do organizmów ludzkich i zwierzęcych i po drugie, aby pokonać chorobę trzeba wyeliminować zarazki. Teoria ta szybko zyskała na popularności. I choć podpisywał się pod nią nawet największy rywal Pasteura – niemiecki lekarz, bakteriolog i noblista - Robert Koch, rosło również grono uczonych wyrażających odmienne poglądy.

Z tą teorią nie do końca zgadzał się już mniej sławny francuski lekarz Claude Bernard (pionier endokrynologii i mistrz wiwisekcji, czyli operacji na żywych zwierzętach w celach badawczych). Bernard nie negował istnienia mikrobów. Sprzeciwiał się natomiast przypisywaniu im nadrzędnej roli w chorobie. Według jego teorii, najważniejszy był organizm pacjenta. Twierdził, że każdy mikrob w różnych warunkach środowiskowych zachowuje się inaczej. To, co jest patogenem w jednych warunkach, może być nieszkodliwe w innych. I dlatego według teorii Bernarda lekarz powinien skupić się na wytworzeniu w organizmie środowiska niesprzyjającego rozwojowi choroby.

Mikroby nie tylko zafascynowały, ale i podzieliły świat naukowy. Uczonych badających zarazki przybywało. Rosyjski profesor Ilja Miecznikow (ten sam, którego Pasteur zaprosił do swojego instytutu i ten sam, który otrzymał Nagrodę Nobla za prace nad odpornością) wraz z kolegami postanowił dla nauki wypić zawiesinę świeżo wychodowanych zarazków cholery. Żaden z nich nie zachorował. Dlaczego? Odpowiedź była prosta. Żaden z nich nie miał osłabionego układu odpornościowego. Tak oto Miecznikow i inni (podobnych eksperymentów nie brakowało) udowodnił nie tylko słuszność teorii Bernarda, ale i wykazał, że zdrowy i zadbany organizm ma własną broń – przeciwciała, które potrafią unieszkodliwiać patogeny.

I choć plotka głosi, że Pasteur na łożu śmierci przyznał rację Bernardowi, dziś lekarza, który postawi w pierwszej kolejności na przeciwciała, a nie na leki, ze świecą szukać!

To, co dziś łatwo znajdziemy to lekarz, który przepisuje antybiotyk niepotrzebnie. Według badania statystycznego przedstawionego przez Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób, Polska pod względem ilościowego spożycia antybiotyków na mieszkańca, wyprzedza między innymi Niemcy, Wielką Brytanię, czy Szwecję. Jak donosi nasze Ministerstwo Zdrowia, lekarze przepisują antybiotyki nieodpowiedzialnie, „na wszelki wypadek”, także w zakażeniach wirusowych, w których stosowanie antybiotyków nie ma najmniejszego sensu (na przykład grypa, czy większość zapaleń gardła i oskrzeli). A jak już faktycznie mają do czynienia z zakażeniem bakteryjnym, to często nie mają zielonego pojęcia, jaka bakteria spowodowała chorobę. Lekarz przepisując lek kieruje się intuicją i doświadczeniem. U jednego pacjenta dobrze zgadnie i lek poskutkuje, u drugiego zdrowie się pogorszy. Często przepisywane są leki na skutki uboczne takiej pomyłki, albo infekcja przechodzi w stan przewlekły. A to bardzo osłabia układ odpornościowy.


W wielu przypadkach również ludzie biegną do przychodni niepotrzebnie. Nie wierząc we własne siły oczekują, że to lekarz im pomoże. Nie kwestionują diagnozy i przepisanej recepty. Po wyjściu z gabinetu kierują się od razu do apteki. A mnie doświadczenie nauczyło, że nikt nie zadba o moje zdrowie lepiej niż ja sama. Dlatego "na wszelki wypadek", przed realizacją recepty, samodzielnie czytam informacje o chorobie i leku, szczególnie, gdy jest to antybiotyk. Mam tu na myśli wiarygodne źródła, a nie strony internetowe sponsorowane przez firmy farmaceutyczne, czy fora, na których odpowiadają przypadkowi lekarze amatorzy. Zadaję sobie również pytanie, czy zażywanie lekarstwa jest uzasadnione i czy korzyści przeważają nad ryzykiem i ewentualnymi skutkami ubocznymi. 

Gdy wkoło szaleje grypa, ja w pierwszej kolejności stawiam na układ odpornościowy i staram się go wspomóc, a nie wyręczyć, czy obciążyć. Dieta oparta na wartościowych, domowych posiłkach, sen i kilka sprawdzonych sposobów przekazywanych z pokolenia na pokolenie do tej pory mnie nie zawiodły.

Zrozumienie faktu, że za rozwój choroby nie odpowiadają tylko i wyłącznie zarazki, pozwoliło mi pozbyć się bakcylofobii. Sterylne otoczenie i obsesyjna walka z mikorbami nie jest rozwiązaniem. Właściwy sposób odżywiania, spacery na świeżym powietrzu i wypoczynek to najlepsza prewencja, a silny układ odpornościowy poradzi sobie z wieloma groźnymi chorobami.

piątek, 15 marca 2013

EFSA prawdę ci powie

Jedna z czytelniczek kupując witaminę C, zauważyła na opakowaniu ostrzeżenie "ze względu na zawartość aspartamu nie stosować u chorych na fenyloketonurię" i zadała mi ciekawe pytanie: czy aspartam znajdziemy też w innych lekach?

Otóż to prawda, że aspartam jest dodawany nie tylko do żywności, ale i do wielu leków oraz suplementów. Dodaje się go na przykład do wapna, witaminy C, tabletek przeciwbólowych rozpuszczalnych w ustach, pastylek na gardło (doskonały przykład to Cholinex bez cukru), czy Vibovitu. Lista jest bardzo długa. Co więcej, aspartam powszechnie występuje w lekach i witaminach dla dzieci. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Po to by były słodsze.

I podobnie jak to się dzieje z MSG, zła prasa przyczyniła się do tego, że aspartam ukrywa się pod innymi nazwami na opakowaniach. Na przykład pod wdzięczną nazwą AminoSweet, pod tajemniczym kodem E951, czy nawet pod zdawkową informacją (szczególnie w lekach) "zawiera substancje słodzące". Dziś czytanie etykietek ze zrozumieniem jest nie lada sztuką i wyzwaniem. 

FDA (Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków), EFSA (Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności) i ANSES (Francuska Agencja ds. Bezpieczeństwa Żywności, Środowiska i Pracy) pomimo nacisku ze strony opinii publicznej, aby wycofać aspartam z obiegu, nadal twierdzą, że jest on bezpieczny dla ludzi. 

W 2010 roku opublikowano dwa badania naukowe, które skłoniły EFSA do ponownej oceny bezpieczeństwa aspartamu. W jednym z nich, Duński badacz T.I. Halldorsson wywnioskował, że spożywanie napojów słodzonych aspartamem codziennie, może zwiększyć ryzyko przedwczesnych porodów u kobiet w ciąży. W drugim, Włoski naukowiec M. Soffritti wykazał, że aspartam jest rakotwórczy zarówno dla myszy, jak i szczurów. W odpowiedzi EFSA postanowił wydać opinię na temat bezpieczeństwa aspartamu, biorąc pod uwagę wszystkie dostępne dane i badania naukowe (w tym również dostarczone i finansowane przez przemysł). Tak powstał dokument w wersji roboczej, w którym nadal twierdzi się, że aspartam jest bezpieczny i który w styczniu 2013 roku przedstawiono do publicznej konsultacji. Do 15 lutego zainteresowane strony mogły wyrazić swoje opinie. Ostateczna wersja dokumentu ma być opublikowana w maju 2013 roku.

Wiele wskazuje na to, że aspartam jeszcze długo pozostanie na rynku. Oferta produktów z aspartamem jest bogata: od napojów, gum do żucia, poprzez leki, suplementy diety, jogurty, cukierki, desery, produkty niskokaloryczne, po (i tu niespodzianka) pasty do zębów i płyny do płukania ust (i na tym nie kończąc). Wiara w to, że instytucje rządowe rzetelnie oceniają ryzyko i że robią wszystko, by zapewnić nam konsumentom bezpieczeństwo, jest naiwnością. Ja ani takich instytucji, ani mediów nie darzę ślepym zaufaniem. Wnikliwie sprawdzam każdą podawaną informację. A po obszernej lekturze materiałów naukowych na temat aspartamu, z różnych źródeł, z różnym wydźwiękiem, analizując kto i jak te badania przeprowadzał oraz kto finansował, doszłam do wniosku, że aspartam nie jest dla mnie bezpieczny. Ale nie trzeba wierzyć mi na słowo. Szczerze zachęcam do szukania, czytania i samodzielnego wyciągania wniosków.

Więcej o aspartamie tutaj.

poniedziałek, 4 marca 2013

Kij ma dwa końce

W pierwszych 4 tygodniach życia płodowego, kiedy kobieta jeszcze nie wie, że doszło do poczęcia, u zarodka pojawia się zawiązek układu nerwowego. Powstaje cewka nerwowa (rurkowaty organ), która w dalszych etapach przekształca się w mózg i rdzeń kręgowy dziecka. Proces ten jest jednym z najbardziej skomplikowanych procesów rozwojowych zarodka, a co za tym idzie jest podatny na zaburzenia.

Jak donosi Instytut Matki i Dziecka, co roku rodzi się około 2000 dzieci z wadami cewy nerwowej. Najczęstszymi takimi wadami są bezmózgowie (nie rozwija się mózg, pomimo zdrowych wszystkich pozostałych narządów), przepuklina mózgowa (wiąże się z upośledzeniem umysłowym) i rozszczep kręgosłupa (czyli niezrośnięcie się jednego lub kilku kręgów w kręgosłupie). Choć mechanizm zaburzeń rozwoju układu nerwowego dziecka nie jest do końca poznany, o przyczynę powstawania obwinia się czynniki zarówno genetyczne, jak i środowiskowe.

W latach 60-tych dwaj uczeni Smithells i Hibbard po raz pierwszy powiązali rolę witamin w zapobieganiu wadom rozwojowym układu nerwowego zarodka. I to dzięki ich badaniom, MRC Vitamin Study Research Group, podjęła się przeprowadzenia doświadczenia, którego celem było określenie, czy wzbogacanie diety mieszaniną witamin zmniejsza ryzyko urodzenia kolejnych dzieci z wadami przez kobiety, które już jedno takie dziecko urodziły. Kobiety podzielono na 4 grupy otrzymujące: mieszaninę witamin (A, D, B1, B3, B4, B6, C) i kwas foliowy, wymienione witaminy bez kwasu foliowego, tylko kwas foliowy (w dawce 0.4mg dziennie) i placebo. Eksperyment przerwano przed czasem wobec jednoznacznych wyników, które opublikowano w 1991 roku. Okołokoncepcyjne podawanie kwasu foliowego zapobiegło wystąpieniu wady cewy nerwowej w 72%.

Kilka tygodni po publikacji wyników doświadczeń, Amerykańskie Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorób wydało zalecenie dla kobiet planujących ciążę, by zażywały kwas foliowy w dawce 0.4mg codziennie. Rok później zalecenie obejmowało już wszystkie kobiety w wieku rozrodczym.

Kwas foliowy to witamina z grupy B, która w naturze występuje w postaci folianów. Organizm ludzki nie potrafi go samodzielnie wytwarzać, dlatego musi on być dostarczany z pożywieniem. Dobrym źródłem folianów są warzywa liściaste (sałata, szpinak, kapusta, brokuły, kalafior, brukselka), a także pomidory, groch, fasola, soczewica, pomarańcze, banany, awokado, jaja, wątróbka.

W 1996 roku FDA (Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków) walcząc z wadami cewy nerwowej, uznała, że nie można polegać na rozsądku samych kobiet i ufać im, że będą prawidłowo odżywiały się i przyjmowały suplement kwasu foliowego samodzielnie. Zdecydowano więc, że najlepszym i najtańszym rozwiązaniem będzie wzbogacenie mąki i produktów zbożowych syntetycznym kwasem foliowym (0.14mg kwasu foliowego na 100g mąki). W ślad za USA podążyły inne kraje. W 2008 roku wzbogacona mąka była obecna już w ponad 50 krajach. W niektórych z nich zalecenie przerodziło się w nakaz 




I tak na stołach zagościły wzbogacone o kwas foliowy płatki śniadaniowe (często tylko jedna miseczka pokrywa 100% dziennego zapotrzebowania na kwas foliowy), bułeczki, chleb, makaron, ryż czy ciasteczka. Niektórzy producenci żywności rozumiejąc, że etykietka „z kwasem foliowym” jest świetnym marketingiem, któremu przyklaskuje rząd, zaczęli dobrowolnie dodawać witaminę do swoich wyrobów. W sprawę zaangażowano nawet kury, które dokarmia się kwasem foliowym po to, by znosiły wzbogacone jajka. A wszystko to w imię szlachetnej sprawy. Nikt nie pomyślał o tym, że oprócz kobiet z grup ryzyka, te same produkty spożywają dzieci, mężczyźni i starsze osoby. 

Niestety kij ma dwa końce. Jednym z krajów, gdzie wprowadzono obowiązek wzbogacania mąki kwasem foliowym jest Chile. Chile dodaje obowiązkowo 0.22mg syntetycznego kwasu foliowego do każdych 100g swojej mąki. Kilku naukowców z Uniwersytetu w Santiago zadało sobie pytanie, czy polityka rządu ochrony płodu przed wadami cewy nerwowej jest bezpieczna dla społeczeństwa. Przeanalizowano dane sprzed wprowadzenia i po wprowadzeniu obowiązku wzbogacania mąki. Wniosek był następujący: u ludzi w wieku 45-65 lat zaobserwowano wzrost zachorowalności na raka jelita grubego o 162%, a u ludzi w wieku 65-70 lat o 190%. Żadne inne choroby nie odnotowały takiego skoku. I choć analizę tę poddano ostrej krytyce, podobne sygnały zaczęły docierać z USA i Kanady (w obu krajach wprowadzono obowiązek wzbogacania mąki).

Oliwy do ognia dolał Journal of the National Cancer Institute publikując w 2009 roku wyniki badań, w których odnotowano 3-krotny wzrost zachorowalności na raka prostaty u mężczyzn zażywających suplement kwasu foliowego, w porównaniu do tych zażywających placebo.

Dr. Joel Mason z Tufts University z Bostonu, śledzący w swoich badaniach wzrost zachorowalności na raka jelita grubego w USA i Kanadzie, stwierdził, że suplement kwasu foliowego przyspiesza rozwój pewnych nowotworów. Co ciekawe, dieta obfitująca w produkty naturalnie bogate w foliany działa odwrotnie. Dziś środowiska naukowe próbują zrozumieć mechanizm działania kwasu foliowego na organizm człowieka. I choć prezentowane są wyniki badań uspokajające społeczeństwo i zapewniające, że rządy niektórych krajów nie wywołują epidemii raka jelita grubego, nie są w stanie wykluczyć tej możliwości.

W Polsce oraz Niemczech (gdzie wskaźnik wad cewy nerwowej jest niezwykle wysoki) istnieje spora grupa zwolenników wprowadzenia za przykładem USA obowiązku wzbogacania mąki, argumentując, że korzyści przeważają ryzyko. Nasze Ministerstwo Zdrowia powołało nawet zespół ekspertów, którego celem jest analiza światowych doświadczeń w tej dziedzinie, określenie podstaw prawnych wzbogacania żywności kwasem foliowym oraz analiza kosztów i efektów (zdrowotnych i ekonomicznych) suplementacji. I choć na razie energia skierowana jest głównie w kierunku uświadamiania przyszłych matek, rozważa się nakaz dodawania kwasu foliowego do mąki. A taki obowiązek wiąże się już z odebraniem konsumentom wyboru. Odbieranie komuś wyboru jest nieetyczne i jest ograniczeniem wolności.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Koktajlem Mołotowa w Niemowlaka

Każdego z nas zewsząd otaczają różnego rodzaju drobnoustroje chorobotwórcze. To, co stoi na straży naszego zdrowia to nasz układ odpornościowy.

Kiedy dziecko przychodzi na świat, nie jest całkowicie bezbronne wobec bakterii i wirusów. Jego pierwszą linią obrony jest odporność wrodzona, którą zawdzięcza swojej matce. Organizm matki w okresie płodowym przekazuje organizmowi dziecka, który nie potrafi jeszcze wytwarzać własnych przeciwciał, najważniejsze przeciwciała – immunoglobuliny G (IgG), stanowiące podstawową ochronę całego organizmu. Poziom tych przeciwciał (aktywnych kilka tygodni po urodzeniu) u donoszonego noworodka jest podobny do poziomu obserwowanego u matki.

Rola matki na tym się nie kończy. Choć z chwilą przyjścia na świat, układ odpornościowy noworodka ulega przemianom w kierunku produkcji własnych przeciwciał i osiągnięcia odporności nabytej, matka nadal wspomaga go, tym razem swoim mlekiem. Mleko matki jest kompletnym posiłkiem dla niemowlaka. Jest bogate m.in. w białko, enzymy, tłuszcze, witaminy i pierwiastki niezbędne do prawidłowego rozwoju pociechy. Co więcej, w pierwszych godzinach i dniach po porodzie jest nafaszerowane kolejnymi przeciwciałami, tym razem immunoglobulinami A (IgA). Te przeciwciała chronią dziecko od strony układów: pokarmowego i oddechowego.

Wydawać by się mogło, że Natura trzyma rękę na pulsie. A jednak o tym, o czym nie pomyślała, pomyślało Ministerstwo Zdrowia, wydając rozporządzenie o obowiązkowych szczepieniach.

Szczepionka jest preparatem biologicznym, który stymuluje układ odpornościowy. Szczepionki nie działają same i nie są gwarantem ochrony przed chorobą. Organizm musi na nie odpowiedzieć, czyli rozpoznać zarazki jako wroga, wytworzyć armię przeciwciał, zniszczyć wroga, a naukę z wygranej walki "zapisać w pamięci". Gdy wszystko idzie zgodnie z planem, organizm nabywa odporność, która w przyszlości uchroni go przed chorobą, bądź złagodzi jej objawy i zapobiegnie poważnym komplikacjom.

W Polsce w ciągu już pierwszej doby dziecko szczepi się jednocześnie przeciw WZW typu B (pierwsza dawka) i przeciw gruźlicy. W ciągu pierwszego roku życia dziecko „ustawowo” otrzyma przynajmniej 9 zastrzyków, obejmujących ochronę przeciw WZW typu B, gruźlicy, tężcowi, błonicy, krztuścowi i polio. Gdyby dziecko szczepić szczepionkami nieskojarzonymi (na każdą chorobę oddzielnie), oznaczałoby to nawet 16 ukłuć. Rozwiązanie nie tylko czasochłonne i drogie, ale i stresujące dla dziecka i rodziców. Nie dziwi więc fakt, że rynek podbiły szczepionki skojarzone, służące do równoczesnego uodpornienia przeciwko dwum lub więcej chorobom zakaźnym (przykładem jest znana szczepionka DPT "3 w 1" przeciwko błonicy, krztuścowi i tężcowi).

Na tym nie koniec. Producenci szczepionek poszli o krok dalej, produkując koktajle "5 w 1" i "6 w 1", przekonując o skuteczności i wygodzie ich alternatywnego programu szczepień. Ba! Stosując je można łatwo zrobić miejsce w swoim kalendarzyku szczepień na szczepienia przeciwko innym chorobom, które nie obejmuje ustawa, a które kochający i przezorny rodzic chciałby zafundować swojej pociesze (zredukowana liczba wkłuć redukuje liczbę odstępów wymaganych między szczepieniami).

"5 w 1' to szczepionka przeciwko błonicy, tężcowi, krztuścowi, polio i bakterii HIB. Tylko cztery wkłucia zamiast jedenastu w ciągu pierwszych 18 miesięcy życia. W Polsce dostępne są preparaty Infanrix-IPV + HIB i Pentaxim.

"6 w 1" to szczepionka "5 w 1" wzbogacona o WZW B. Tylko cztery wkłucia zamiast trzynastu w ciągu pierwszych 18 miesięcy życia (w Polsce Infanrix Hexa).

Obie szczepionki niosą ze sobą ryzyko powikłań (gorączka, niepochamowany płacz, wymioty, biegunka, utrata apetytu, kaszel, bezdech, wysypka itd.) i nie gwarantują 100% odporności dziecka przeciwko patogenom.

Komitet ds. Produktów Leczniczych Stosowanych u Ludzi (CHMP) uznał, że korzyści ze stosowania tych preparatów przewyższają ryzyko, i zalecił przyznanie pozwolenia na dopuszczenie do obrotu.

Tymczasem w Belgii upubliczniono poufne dokumenty dotyczące bezpieczeństwa m.in. szczepionki Infanrix Hexa (szokujące jest to, że fakty te zatajono przed rodzicami). Według Belgijskiej Agencji Medycznej na skutek szczepienia szczepionką Infanrix Hexa zmarło 36 niemowląt. A ponieważ niewielki procent komplikacji po zaszczepieniu jest zgłaszanych i nie wszystkie zgony mogą być rozpoznane jako poszczepienne, szacuje się, że dane te są zaniżone. Europejska Agencja Leków potwierdziła bezpośredni związek czasowy podania szczepionki Infanrix Hexa z powikłaniami neurologicznymi, takimi jak konwulsje, hipotonia, czy zapalenie mózgu.

Analiza raportów z amerykańskiej bazy danych o skutkach ubocznych szczepień (
1990–2010 Vaccine Adverse Event Reporting System VAERS), wykazała, że im młodsze niemowlęta tym groźniejsze powikłania i częstsze zgony poszczepienne. Także liczba hospitalizacji dzieci jest wprost proporcjonalna do liczby rodzajów patogenów podanych na raz.

Co powinien zrobić rodzic?

Pomimo ustawy o obowiązkowych szczepieniach, Konstytucja i prawo unijne chroni nas przed wszelką przymusową interwencją medyczną. Bezpieczeństwo dziecka powinno leżeć w rękach rodzica i to na nich powinien spoczywać ciężar odpowiedzialności. Rodzic ma prawo powiedzieć "ja się na tym nie znam, niech lekarz zdecyduje". Dobry rodzic natomiast odrobi swoją "pracę domową".

Po pierwsze należy zapoznać się z  ustawą o obowiązkowych szczepieniach.Ustawa nie przymusza do szczepienia noworodków w pierwszych tygodniach życia.

Po drugie należy poczytać o chorobach, ryzykach zachorowania, ich przebiegach i powikłaniach, na które rozważamy zaszczepienie dziecka. Wszystko po to, by móc świadomie stwierdzić, czy korzyści przeważają nad ryzykiem skutków ubocznych szczepienia.

Po trzecie należy zapoznać się ze składem szczepionki. Szczepionka to nie same zarazki. To, co idzie w pakiecie z zastrzykiem to także substancje wspomagające (np. związki glinu, emulsje oleiste, produkty bakteryjne), substancje konserwujące (np. rtęć, fenol), antybiotyki, substancje stabilizujące (np. żelatyna, laktoza, albuminy, sole magnezu) i nośniki (np. białko kurze).

Dobrze poinformowany rodzic podejmie najlepszą decyzję, czy jego dziecko jest zdrowe, silne i gotowe do zaszczepienia, czy może jednak warto odroczyć je do czasu, gdy jego układ odpornościowy będzie lepiej rozwinięty. A może lepiej zrezygnować ze szczepień wysokiego ryzyka, ograniczyć się do szczepień, które uznamy za niezbędne i zadbać o jak najlepszą dietę i higienę niemowlaka? Żaden lekarz i żaden urzędnik nie zadba o dobro dziecka lepiej od matki, czy ojca. Lepiej jest żyć ze świadomością, że dziecko zachorowało, dlatego, że czegoś nie zrobiliśmy, niż ze świadomością, że zachorowało w wyniku naszego działania…