sobota, 25 sierpnia 2012

Chemiczna nierównowaga w mózgu

Chemiczna nierównowaga w mózgu to termin bardzo często używany przez psychiatrów, media, poradniki psychologiczne, czy też strony oferujące zagubionym ludziom porady medyczne. Zadałam sobie dwa pytania. Skąd wziął się termin „chemiczna nierównowaga w mózgu”? I czy można zrobić sobie na to test? Taki na przykład jak na cukrzycę czy anemię. 

Okazuje się, że termin ten pojawił się wraz z opublikowaniem przez amerykańskiego psychiatrę Josepha Schildkrauta katecholaminowej hipotezy chorób afektywnych. Joseph Jacob Schildkraut urodził się w 1934 roku w Brooklynie. Od młodości interesował się chemią i filozofią, ale dopiero na Harvardzie odkrył swoje prawdziwe powołanie - psychiatrię. W tym czasie farmakologia (szczególnie jeżeli chodzi o leki psychotropowe) była w powijakach. Głównymi metodami leczenia pacjentów w szpitalach psychiatrycznych były psychoanaliza (czyli głównie pogadanki) oraz elektrowstrząsy. I tak Schildkraut po ukończeniu studiów rozpoczął pracę w Massachusetts Mental Health Center. Początkowo młody psychiatra próbował psychoanalizy. Niestety, jak sam po latach przyznał, choć bardzo się starał, nie osiągał zadowalających rezultatów. Nie potrafił jak jego koledzy po fachu samą psychoanalizą sprawić, by jego pacjenci poczuli się lepiej, a terapia eletrowstrząsami wydawała się być za bardzo drastyczna. Schildkraut postanowił więc spróbować zupełnie innego podejścia. Sięgnął po pierwsze leki psychotropowe. Ku swojej uciesze wreszcie zaobserwował u pacjentów zmiany. W jego odczuciu mieli się oni lepiej. I tu zaczęła działać jego wyobraźnia. Doszedł do wniosku, że leki muszą wywoływać jakiś biochemiczny proces. Efektem jego przemyśleń i obserwacji była wspomniana katecholaminowa hipoteza chorób afektywnych, w której za przyczynę stanów maniakalnych podał nadmiar neuroprzekaźników katecholaminowych (dopaminy i noradrenaliny), zaś za przyczynę depresji ich niedobór.

I tak powstało przypuszczenie, że zakłócona równowaga chemiczna w mózgu jest przyczyną chorób psychicznych. Przypuszczenie, które większość ludzi przyjęło bezkrytycznie za prawdziwe. Przypuszczenie, które z radością podchwyciły firmy farmaceutyczne. Przypuszczenie, które otworzyło rynek leków nasennych, przeciwlękowych, przeciwdepresyjnych, psychostymulujących, leków normotymicznych i neuroleptycznych. Wszystkich mających na celu jedno – przywrócenie równowagi chemicznej mózgu.

Załóżmy na chwilę, że jest coś takiego jak chemiczna nierównowaga w mózgu. Jak więc możemy sprawdzić, czy ktoś ma zaburzoną równowagę dopaminy lub serotoniny w mózgu?

Może pobrać takiej osobie krew? Nie, przecież jest to bez sensu, ponieważ neuroprzekaźniki nie mogą przekroczyć bariery krew-mózg. (Tak na marginesie wiele portali podających się za medyczne popełnia gafę twierdząc, że nierównowaga chemiczna w mózgu odzwierciedlana jest w badaniu krwi.) 

No to może pobrać mocz? A owszem, można zbadać poziom dopaminy, czy serotoniny w moczu. Tyle tylko, że wcale nie muszą one być odzwierciedleniem stanu chemicznego w mózgu. Dopamina jest wytwarzana w rdzeniu nadnerczy. Jak się dowiedziałam z dziennika Open Access Journal of Urology (Neurotransmitter Testing of the Urine), dopamina i serotonina obecne w moczu w dużym stopniu są świeżo co wyprodukowane przez nadnercza, dlatego diagnozowanie nierównowagi chemicznej na tej podstawie jest zupełnie niewiarygodne. Co więcej, są produkty spożywcze oraz dodatki do żywności, które sprzyjają, bądź przeszkadzają w produkcji tych neuroprzekaźników (czyli sama dieta ma wpływ na chemiczny stan organizmu).

Prawda jest taka, że nie ma żadnego testu laboratoryjnego, który potwierdziłby istnienie nierównowagi chemicznej w mózgu. A co za tym idzie nie istnieje żadna norma. Dla porównania w cukrzycy, która jest chorobą wynikającą z nierównowagi chemicznej w organizmie, można łatwo zbadać poziom cukru przed zastrzykiem z insuliny. 

Biopsychiatrzy oraz koncerny farmaceutyczne zbudowały mit. Mit, w który wierzy ogromna liczba osób. Co zyskali na tym psychiatrzy? Ano powstała teoria, która dodaje profesji nie tylko powagi, ale i naukowego wydźwięku. Co zyskały na tym koncerny farmaceutyczne? Otwarty rynek dla leków psychotropowych. Wreszcie ktoś wymyślił do ich pigułki chorobę. 

Schildkraut podawał swoim pacjentom leki psychotropowe „na ślepo”. Miał w rękach substancje, o których niewiele wiedział, a które testował na ludziach. Były to m.in.: halucynogenna imipramina, zaburzające świadomość trójcykliczne leki przeciwdepresyjne oraz tak zwany "lek ostatniej szansy" - fenelzyna, która wywołuje nieodwracalne zmiany w mózgu. Schildkraut poruszał się jak po polu minowym. Ostrożnie. Dawki, które podawał były niewielkie (rzędu 50mg substancji), rozciągnięte bardzo w czasie.

Współczesna psychiatria robi to samo. Porusza się po ciemku. Dziś niestety idzie się na skróty. Chcąc osiągać szybsze efekty, dopuszcza się większe dawki substancji, o których działaniu tak naprawdę niewiele wiadomo. Substancje psychoaktywne bez trudu przenikają przez barierę krew-mózg i to właśnie one zmieniają chemiczny stan w mózgu. Czy przywracają równowagę, czy zakłócają ją? Nikt tego nie wie.




Obserwuje się zaś ich efekt stymulujący, euforyzujący, rozluźniający lub halucynogenny, który jest bardzo uzależniający dla mózgu. Do tego dochodzi fakt, że leki takie przyjmuje się przez długi czas, a co za tym idzie rozwija się tolerancja na daną substancję. Istnieje nawet tak zwany zespół odstawienny, pojawiający się po odstawieniu leku lub zmniejszeniu dawki. Objawia się on wystąpieniem zaburzeń emocjonalnych, bezsenności, niepokoju, zaburzeń żołądkowo-jelitowych (w tym nudności, wymiotów, biegunki) i tak dalej, i tak dalej. I nie mówię tu o silnych psychotropach. Efekt ten wywołują nawet tabletki uspokajające czy nasenne.

A przecież tak wiele można zmienić właściwą dietą (niedobór witamin i minerałów, chemiczne dodatki do żywności czy nawet alergeny pokarmowe wpływają na zmienność nastrojów człowieka), właściwą diagnozą medyczną (wiele niewłaściwie zdiagnozowanych lub przeoczonych chorób ma wpływ na  psychikę człowieka), sportem czy nawet hobby (najlepszymi sposobami na polepszenie nastroju, czy relaks). Mimo to dziś mamy pigułkę praktycznie na wszystko. Denerwujesz się? Weź pigułkę. Nie możesz spać? Weź pigułkę. Masz czarne myśli? Weź pigułkę. Wszystko to za sprawą hipotezy, której nigdy nie poparto żadnymi dowodami.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Frankenfish to nie sci-fi

Kilka dni temu natrafiłam na youtubie na filmik z udziałem pana Alexa Jonesa. Pan Alex Jones jest amerykańskim dziennikarzem, który uwielbia teorie spiskowe. No i muszę przyznać, że mnie nastraszył! Nastraszył do tego stopnia, że spędziłam kilkanaście godzin czytając tonę artykułów naukowych i oglądając kilka filmów dokumentalnych. A wszystko to za sprawą genetycznie zmodyfikowanego łososia...

Tak. Łosoś. Jedna z najchętniej jadanych ryb, uważanych za niezwykle zdrową (nie tylko w Polsce). Taki różowiutki i tłuściutki, bogaty w kwasy tłuszczowe omega-3 doskonale nadaje się do pieczenia, smażenia i grillowania. Ludzie kupują go świeżego, mrożonego, wędzonego, a nawet w puszce. Już w latach 60-tych XX wieku sprytni Norwegowie wpadli na pomysł hodowania go na farmach rybnych (akwakulturach). Dziś właściciele akwakultur są głównymi dostawcami tej ryby na rynki światowe.

Choć łosoś jest rybą drapieżną, na farmie karmi się ją granulkami z oleju rybnego, mączkami ze zbóż, witaminami i barwnikiem roślinnym - astaksantyną. W tradycyjnej hodowli potrzeba przynajmniej 30 miesięcy, aby go utuczyć do wagi rynkowej (około 2kg). Proces ten utrudnia fakt, że łosoś cierpi na brak apetytu w miesiącach zimnych. Trudno więc dziwić się zainteresowaniu, jakie wywołało oświadczenie amerykańskiej firmy biotechnologicznej AquaBounty: „Nasz łosoś je mniej i dorasta dwa razy szybciej!”
Jak to możliwe? Ano, firma AquaBounty postanowiła zmodyfikować zapłodnione jajeczka łososia atlantyckiego materiałem genetycznym pobranym od czawyczy oraz węgorzycy amerykańskiej. Gen wzrostu czawyczy (łososia pacyficznego) pozwala na osiągnięcie większych rozmiarów, natomiast gen węgorzycy rozwiązuje problem okresowości żerowania. Superłosoś o wdzięcznej nazwie „akwazaleta” (AquAdvantage Salmon) żeruje i latem, i zimą. I choć AquaBounty szybko ogłosiła, że jej eksperyment zakończył się sukcesem, firma kilkanaście lat walczyła o pozwolenie na wprowadzenie genetycznie zmodyfikowanego łososiowęgorzątka na rynek konsumentów.
Nie jest to pierwsza próba wprowadzenia zmutowanego zwierzęcia na nasz talerz. Jeszcze nie tak dawno walczyła o to ekologiczna świnia (Enviropig).
Głównym składnikiem w paszach świń są zboża, które obfitują w związki fitynowe. Fityny są nietrawione przez trzodę. Co więcej, fityny wydalane z odchodami stanowią formy organicznego fosforu trudno degradowalne w środowisku. Zwykła świnia hodowlana przyswaja częściowo fosfor z paszy poprzez dodatkowe spożywanie enzymu zwanego fitazą. Ekoświnię zmutowano tak, że wytwarzała ona fitazę sama w śliniankach. Oznaczało to redukcję kosztów karmienia i zanieczyszczenia środowiska.

No cóż, ekoświnia spotkała się z taką krytyką, że główny sponsor badań – Ontario Pork Producers Marketing Board wycofał się z projektu. Univeristy of Guelph z Ontario zamknął projekt w tym roku i uśpił swoje zwierzątka.

Choć szczerze wierzyłam, że transgeniczny łosoś podzieli losy ekoświnki, Amerykańska Agencja ds. Żywności i Leków (FDA) wydała zgodę na wprowadzenie akwazalety na rynek amerykański (FDA po cichu przekazało swój raport do Białego Domu). 

Przypomina mi to historię z aspartamem. Akwazaleta to genetyczna niedoróbka, wadliwy produkt, chory (z deformacją szkieletu, czy zapaleniem tkanek), bardziej ubogi w kwasy tłuszczowe omega-3 (w porównaniu do dzikiego i hodowlanego łososia), a do tego będzie szprycowany hormonami (by nie mógł się rozmnażać). FDA nie zadało sobie trudu zbadania aspektu ekonomicznego i ewentualnego wpływu na środowisko (już nie wspominając o wpływie produktu na zdrowie człowieka).  
Królikami doświadczalnymi jak zwykle będą niczego nieświadomi konsumenci. Na opakowaniu nie znajdzie się etykietka "akwazaleta", czy "zmodyfikowany genetycznie", czy nawet "superłosoś". FDA nie widzi takiej potrzeby. Co więcej, AquaBounty nie będzie sama sprzedawać dorosłych łososi, tylko zmodyfikowane jajeczka. Oznacza to, że każdy hodowca, któremu będzie zależeć na redukcji kosztów produkcji i przyspieszeniu zysku, będzie mógł sam hodować transgenicznego łososia. 
Jak klient ma dokonać świadomego wyboru? Na oko tego w sklepie nie rozróżni, a w domu raczej nie ma laboratorium. 
Szczerze, po co nam agencje rządowe regulujące rynek? Przecież kolejny raz udowadnia nam się, że to strata pieniędzy podatników. Przymusowo opłacamy instytucje, które nie bronią naszych interesów. Przestańmy się oszukiwać. Brak regulacji narzucanych przez państwo wcale nie byłby gorszy od obecnej sytuacji. 
Większość Polaków pomyśli: "E tam, to tylko w Ameryce takie rzeczy się dzieją." Nic bardziej mylnego. Nasze agencje rządowe wcale nie działają lepiej. Wręcz przeciwnie, uznają FDA za autorytet. Jeżeli transgeniczny łosoś pojawi się na amerykańskich talerzach, będzie to kwestia tylko kilku lat, aby statystyczny Polak, który lubi oszczędzać, wkładał ten tańszy produkt do swojego koszyka. 

niedziela, 12 sierpnia 2012

Dlaczego zniesiono karę śmierci w Polsce?

Cofnijmy się jakieś 100 lat w czasie, aby mieć obraz jak wyglądała kara śmierci w Polsce.

Po 123 latach, w 1918 roku odrodziło się państwo polskie. Wtenczas, na terytorium II Rzeczypospolitej Polskiej obowiązywały różne przepisy karne byłych państw zaborczych. Biorąc sprawy w swoje ręce, prezydent Ignacy Mościcki rozporządzeniem z dnia 11 lipca 1932 roku wprowadził polski kodeks karny, zwany potocznie Kodeksem Makarewicza. Do kar zasadniczych zaliczono karę więzienia, karę aresztu, grzywnę i karę śmierci. Kara śmieci (wykonywana przez powieszenie) groziła za pięć przestępstw:  zamach na niepodległość państwa, zamach na prezydenta, zdradę wojenną, dywersję w czasie wojny oraz zabójstwo. Jak podają różne źródła historyczne, choć kara śmierci „przeszła” tylko jednym głosem (6:5), domagało się jej samo społeczeństwo.

Przyszła wojna, a co za nią idzie - wielkie zmiany. Wiosną 1944 roku Józef Stalin ostatecznie podjął decyzję o utworzeniu w Polsce proradzieckiego ośrodka władzy. Tak powstał PKWN - samozwańczy organ pod polityczną kontrolą ZSRR, który wydał dekret o karaniu karą śmierci za ludobójstwo i udział w organizacji przestępczej (NSDAP, SS, Gestapo oraz SD).

Im bardziej do władzy dochodzili komuniści, tym mniej wyjątkową stawała się kara śmierci. Komunistyczne władze wczesnej Polski Ludowej postanowiły wykorzystać prawo karne do walki z przeciwnikami nowego ustroju politycznego. I tak powstał w 1946 roku Mały Kodeks Karny, w którym kara śmierci stała się narzędziem represji. Stryczek groził m.in. za zamach, sabotaż, bezprawne posiadanie broni, przyjęcie łapówki od obcego rządu lub oragnizacji, działających na szkodę państwa, za szpiegostwo, podrobione dokumenty, fałszowanie pieniędzy, za założenie lub członkostwo w organizacji przestępczej, a nawet za udzielenie władzy fałszywej informacji.

Tak było przez prawie dwadzieścia pięć lat. Z rokiem 1970-tym weszło w życie nowe prawo karne – Kodeks Andrejewa. Według artykułu 30 ustęp 2 „karą zasadniczą o charakterze wyjątkowym, przewidzianą za najcięższe zbrodnie” została kara śmierci. Najcięższymi zbrodniami były: zdrada ojczyzny, zamach stanu, szpiegostwo, zamach terrorystyczny, dywersja, kierowanie wielką aferą gospodarczą, zabójstwo człowieka oraz kwalifikowany rozbój. Na karę śmierci nie można było skazać osoby niepełnoletniej w chwili popełnienia czynu oraz kobiety w ciąży. Co więcej, kary tej nie można było wykonać na obłożnie chorym lub chorym psychicznie do czasu ich wyzdrowienia. 


Ostatni wyrok kary śmierci wykonano w 1988 roku. Tego roku sądy ogłosiły moratorium. Było to tymczasowe wstrzymanie kary śmierci, które nabrało mocy ustawodawczej dopiero siedem lat później. Na pytanie, kto tak właściwie podjął nieformalną decyzję, pan Jerzy Jaskiernia (minister sprawiedliwości 1995-1996) odpowiedział: „nie można ustalić autora tej decyzji”. Po dziś dzień ten „dobroczyńca ludzkości” jest nieznany.

Po sformalizowaniu moratorium ogłoszono amnestię i wszystkie kary śmierci zamieniono na 25 lat więzienia. Wyroki zapadłe w latach 1989-1993 nie zostały wykonane.

1 września 1998 roku wszedł w życie kodeks karny, który całkowicie zniósł karę śmierci.

Historia pokazuje nam, że kara śmierci była używana jako narzędzie walki politycznej. I nie oszukujmy się. Był to prawdziwy powód dlaczego ją zniesiono. Powód, który dla mnie jest tak oczywisty, politycy zasłaniają stwierdzeniem, że kara śmierci jest niehumanitarna w cywilizowanym społeczeństwie. Czy humanitranym jest rozkaz dla żołnierza zabijania wroga, który zagraża ojczyźnie? 




Nie mogę się również zgodzić z tym, że dożywotnie odizolowanie sprawcy od społeczeństwa jest wystraczające. A może za kilka lat uzna się więzienia za tak przepełnione, że będzie kolejna amnestia? 

To "dzięki" wspomnianej amnestii, już kończą się wyroki zapadłe w latach 1989-1993. Wkrótce mury więzienne opuści Leszek P. - „Wampir z Bytowa”, skazany za jedno morderstwo, a podejrzany o 17 innych. Na ulicy będzie można spotkać Eugeniusza M. – czterokrotnego mordercę, w tym 3-letniej dziewczynki. W kolejce po bułki i chleb za dzieckiem ustawi się Mariusz T., znany bardziej jako „Szatan z Piotrkowa”, morderca czterech chłopców (11-13 lat), skazany czterokrotnie na karę śmierci. Kolejką podmiejską znowu zacznie jeździć Henryk M. – seryjny morderca z Sulejowa.

„Sądy nie są nieomylne”.
Biorąc na przykład USA, łatwo można zauważyć, że większość ułaskawień dotyczy przestępstw sprzed ery DNA. Dopiero po roku 1987 nastąpiła rewolucja w kryminalistyce, pozwalająca na genetyczne rozpoznanie przestępcy w 99.9%. Dziś mamy nie tylko testy DNA. Technologia poszła dalece naprzód. Policja dysponuje zdobyczami techniki i nauki najnowszej generacji.

„Badania nie dostarczyły naukowego dowodu na to, że kara śmierci ma większy efekt odstraszający niż kara dożywotniego więzienia.”
Nie sądzę, aby seryjnemu mordercy sen z powiek spędzało, a co będzie jak mnie złapią? Wątpię, czy w ogóle się nad tym zastanawia. Psychopata podczas mordu doznaje tak silnych i przyjemnych dlań doznań, że staje się od nich uzależniony. Dlaczego miałoby odstraszać go cokolwiek, skoro ciężkiego palacza nie odstrasza perspektywa raka, a alkoholika marskość wątroby?

Ja problem widzę nieco inaczej. Człowiek skazany na dożywocie nie ma nic do stracenia. Każdy jego kolejny czyn staje się praktycznie bezkarny. Nie ma przecież gorszej kary, która stoi na przeszkodzie, aby zamordować strażnika więziennego, czy współwięźnia. I to jest dla mnie argumentem za tym, że musi istnieć najwyższa kara – odebranie życia.

Na koniec chcę przytoczyć cytat ze strony Amnesty International: „Tak długo jak długo kara śmierci będzie akceptowana jako legalna forma kary, będzie istniała możliwość wykorzystywania jej w celach politycznych. Tylko zniesienie kary śmierci może zagwarantować, że nie będzie ona używana do walki politycznej.”

A historia lubi przecież zataczać kręgi. Większość polityków obawia się, że przywracając karę śmierci za morderstwa ze szczególnym okrucieństwem, otworzy się również drogę do szubienicy za działanie na szkodę niepodległości państwa. Nikt wówczas nie mógłby „lekką ręką” podpisać dokumentu zagrażającego suwerenności Polski, chociażby takiego jak na przykład traktat lizboński. Sprzedaż tajemnicy państwowej również kończyłaby się na stryczku.

sobota, 11 sierpnia 2012

Nagroda Niewypał

10 grudnia 1896 roku zmarł wielki wynalazca, pozostawiając po sobie piękną spuściznę:

„Ja, niżej podpisany, Alfred Bernhard Nobel, po dojrzałym namyśle postanawiam i deklaruję moją ostatnią wolę. Całość mojego pozostałego, nadającego się do spieniężenia majątku ma być rozdysponowana w sposób następujący: kapitał zainwestowany w bezpieczne papiery wartościowe przez wykonawców testamentu ma stanowić fundusz, od którego odsetki będą rozdzielane dorocznie w formie nagród, między tych, którzy w poprzednim roku wyświadczyli ludzkości największe dobrodziejstwa. Wspomniane odsetki mają być podzielone na pięć równych części i przyznawane następująco: pierwsza część – osobie, która dokona najważniejszego odkrycia lub wynalazku w fizyce, druga – osobie, która dokona najważniejszego odkrycia lub ulepszenia w chemii, trzecia – osobie, która dokona najważniejszego odkrycia w dziedzinie fizjologii lub medycyny, czwarta – osobie, która w dziedzinie literatury napisze najwybitniejsze dzieło o tendencjach idealistycznych i piąta część osobie, która będzie działała najlepiej na rzecz braterstwa narodów, likwidacji lub ograniczenia stałych armii i zwoływania oraz popierania kongresów pokojowych.” 

Nagrodę w dziedzinie fizyki i chemii miała przyznawać Królewska Szwedzka Akademia Nauk, w dziedzinie medycyny Instytut Karolinska, w dziedzinie literatury Akademia w Sztokholmie, zaś pokojową komitet wybierany przez norweski parlament. Szwedzkie organizacje zatrzęsły się przed perspektywą ogromnej odpowiedzialności (jak się okazało później - słusznie), zaś norweski parlament tylko się ucieszył.

Choć są posądzane o korupcję, polityczne preferencje, czy pomijanie bardziej zasłużonych kandydatów, komitety noblowskie i nagradzające organizacje nie tłumaczą się przed nikim ze swoich wyborów. Najbardziej prestiżowa nagroda na świecie owiana jest chmurką kontrowersji. 


Nobel w dziedzinie medycyny obsiany jest skandalami jak drożdżówka rodzynkami. Julius Wagner-Jauregg otrzymał nagrodę za zarażanie malarią pacjentów z zaburzeniami psychicznymi. Antonio Egas Moniz został laureatem za odkrycie „terapeutycznych właściwości” leukotomi w leczeniu depresji i schizofrenii (celowo uszkodził chorej pacjentce mózg, wywiercając dwie dziury w czaszce i wstrzykując w nie alkohol). Zaś Harald zur Hausen odbierał nagrodę za odkrycie virusa HPV w atmosferze afery korupcyjnej z udziałem koncernu farmaceutycznego AstraZeneca (producenta szczepionek przeciwko HPV).



Akademia Szwedzka, przyznająca Nobla w dziedzinie literatury, dawno machnęła ręką na to czego sobie życzył fundator. Trendy się przecież zmieniają. Choć ocena literatury jest jak ocena każdej innej sztuki - subiektywna, nie trudno było o oburzenie na wręczeniu nagrody Eyvindowi Johnsonowi i Harremu Martinsonowi.
Na przekór prawa "nikt nie jest sędzią we własnej sprawie", akademia nagrodziła swoich. Ci dwaj szwedzcy jurorzy sami zgarnęli pieniądze, pomijając chociażby znanego Vladimira Nobokova. No cóż, nie od dziś widamo, że lista najwybitniejszych poetów i pisarzy nie pokrywa się z listą laureatów Nobla.

Również w dziedzinie fizyki "Komitet Nagrody Nobla nie odrabia pracy domowej", jak twierdzi Walter de Heer, właściciel patentu na użycie grafenu w elektronice. Ku jego zaskoczeniu, za pracę nad grafenem nagrodzono Andrieja Gejma i Konstantina Nowosiołowa (2010r.), którzy nie dość, że opublikowali błędną dokumentację, to jeszcze nie byli pierwsi. Po fakcie, przewodniczący komitetu przyznał, że trzeba będzie nanieść trochę poprawek w raporcie.
 
Do tego dochodzi Pokojowa Nagroda Nobla, której komitet albo bierze wolę patrona zbyt dosłownie, albo zupełnie ją ignoruje. No bo jak wytłumaczyć nagrodę dla Baracka Obamy, który w tym czasie prowadził dwie wojny? Tylko tym, że czynnie likwidował stałe armie w Iraku i Afganistanie. Albo co miała idea promowania pokoju i braterstwa narodów z nagrodzeniem za "uświadamianie o zmianach klimatu" Ala Gora (autora "Niewygodnej prawdy" o globalnym ociepleniu)? 

Dlaczego nominacje są tajne przez 50 lat? Ano po to, aby na przykład nie pytać
członków komitetów (jeszcze za ich życia) o nominację do pokojowej nagrody Stalina (dwukrotną), Hitlera, czy Mussoliniego.

Wisienką na czubku tortu jest podeptanie ostatniego życzenia Nobla (które powinno być święte!), przez samą fundację i szwedzki parlament. Początkowo pieniądze inwestowano zgodnie z zapisem – w bezpieczne papiery wartościowe. Z czasem uzanano nagrodę za „biedną” (najniższa pula wynosiła 2,3 mln koron szwedzkich). Za zgodą pralamentu zaczęto bawić się akcjami i nieruchomościami. Rozpoczęto nawet inwestycje zagraniczne (w Szwecji 8%, Europie 8%, USA 22%, Japonii 3%). W ten sposób kapitał fundacji szybko wzrósł. I tak w 2011 roku wynosił 10 mln koron czyli około 1,5 mln dolarów amerykańskich. W 2012 już tak się nie poszczęściło. Pula wynosi 8 mln koron.

I na koniec "Nobel" z ekonomii. Jest to nagroda, którą ufundował szwedzki bank i nie ma nic wspólnego z zapisem Nobla. Sveriges Riksbank pociągnał za odpowiednie sznurki i metodą "stopa między drzwi" przemycił swoją nagrodę do Fundacji Nobla. Choć oficjalnie nazywana jest Nagrodą Banku Szwecji im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii, trudno jej nie mylić z pozostałymi. Sposób nominacji, wysokość nagrody i uroczystość są takie same. Nawet wręczanie odbywa się w tym samym czasie.

Nobel powiedział: „Zamierzam przekazać po mojej śmierci spory fundusz na promocję idei pokoju, ale jestem sceptyczny co do rezultatów.” 
Oj panie Nobel, gdyby pan tylko wiedział, pewnie by pan jednak te pieniądze sam przepuścił.

sobota, 4 sierpnia 2012

Na kozetce

38,2% ludności Europy, czyli około 164,8 milionów osób cierpi na zaburzenia psychiczne, tak wynika z raportu ECNP (European College of Neuropsychopharmacology) oraz EBC (European Brain Council) opublikowanego w 2011 roku. Polskie Ministerstwo Zdrowia obserwuje stały wzrost liczby pacjentów zgłaszających się po poradę psychiatryczną. Prezes INS (International Neuropsychopharmacological Society) Hans Jϋrgen Mӧller stwierdził, że są to po prostu choroby cywilizacyjne. „Im wyższy poziom rozwoju społeczeństw, tym jest ich więcej. Są konsekwencją stylu życia coraz ostrzejszej rywalizacji w pracy, zmian ról społecznych.” 

Trudno jest mi zgodzić się z tym. Nie sądzę, aby człowiek współczesny był bardziej zestresowany niż ten w starożytności, czy średniowieczu. Według mnie choroby psychiczne, depresje, niepokoje i lęki są tak stare jak ludzkość. Nie jest ich więcej. Po prostu urosła specjalizacja zwana psychiatrią. 

Współczesne metody diagnozowania psychiatrycznego obejmują głównie wywiad z pacjentem. Psychiatra Adam Bilikiewicz, redaktor naczelny „Psychiatrii Polskiej” opublikował wzór kwestionariusza, pomagającego w rozpoznaniu. Obejmuje on pytania o zawód, miejsce zamieszkania i pracy, stan cywilny, dane rodzinne (w tym choroby, wiek rodziców przy urodzeniu chorego, informacje na temat rodzeństwa), środowisko, z ktorego pacjent pochodzi, zahaczy o lata dziecięce, wiek szkolny, okres młodzieńczy. Psychiatra wypyta nawet o pożycia małżeńskie i przestępczość w rodzinie. Krótko mówiąc rentgen mniej prześwietla. Często na podstawie samej pogawędki i obserwacji pacjenta stawiane jest rozpoznanie. 

Istnieją oficjalne kryteria diagnostyczne pomagające psychiatrom w postawieniu diagnozy. Są to DSM (Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders) Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego oraz ICD (International Statistical Classification of Diseases and Related Health Problems) Światowej Organizacji Zdrowia. 

Pierwszą próbę klasyfikacji chorób psychicznych podjął niemiecki psychiatra Emil Kraepelin w 1883 roku. Choć klasyfikacja Kraepelina od początku spotkała się z silną krytyką (uznano ją za zbyt uproszczoną), wzorowali się na niej amerykańscy psychiatrzy. Pierwszym podręcznikiem opublikowanym w USA w 1952 roku przez Amerykańskie Towarzystwo Psychitryczne (ATP) był tzw. DSM-I. Na 130 stronach opisano 106 zaburzeń psychicznych. Kolejny podręcznik – DSM-II (1968) wymieniał już 182 zaburzenia. DSM-III (1980) urósł do 494 stron i 265 rozpoznań. 

Obecnie obowiązuje DSM-IV, który wymienia ponad 300 zaburzeń psychicznych, począwszy od zaburzeń nastroju, pozorowanych, seksulanych, przystosowania, osobowości, po schizofrenię, lęki i stany, które mogą być przedmiotem klinicznej uwagi. 

I tak Franek, który nie jarzy dodawania, ma dziś dyskalkulię. Marysia, która sadzi błędy jak rolnik buraki, ma dysortografię. Kobieta w ciąży, która wczoraj wcinała kwaszone ogórki, a dziś myśli tylko o ciastkach z kremem, jest bipolarna. Informatyk, który nażłopał się kawy i chodzi teraz na rzęsach ma „zaburzenie snu wywołane kofeiną”. Student, który jest nieśmiały i nie lubi przebywać w grupie, nie jest już odludkiem, tylko ma fobię społeczną. I tak każdy łatwo może wyjść z gabinetu psychiatry z niejedną zdiagnozowaną chorobą psychiczną. 

Pomyślałby ktoś, że za tym wszystkim kryje się masa badań naukowych i testów laboratoryjnych. Przecież psychiatria jest dziś specjalnością medyczną. W Polsce specjalizacja w zakresie psychiatrii trwa 5 lat! Nic bardziej mylnego. Każde wydanie klasyfikacji chorób psychiatrycznych opiera się na prostym głosowaniu. Bez laboratorium i bez białych myszek. 


Psychiatra dr. David Shaffer, uczestnik konferencji, mającej na celu opracowanie DSM określil to następująco: „Ludzie wykrzykują swoje opinie z każdej strony pokoju. Słyszy się tych co krzyczą najgłośniej. Przypomina to bardziej aukcję tytoniu niż prawdziwą konferencję.” 
A oto przykład, jak wiarygodny jest podręcznik psychiatryczny. W DSM-I homoseksualizm określono jako „socjopatyczne zaburzenie osobowości”. W DSM-II była to już „dewiacja seksualna”. Po naciskach politycznych i gwałtownych protestach aktywistów gejowskich (m.in. wtargnięcie na spotkanie ATP w San Francisco), homoseksualizm zniknął ze stron podręcznika DSM-III. Otworzyło to furtkę psychiatrze Richardowi Greenowi (współtwórcy DSM-IV) do forsowania usunięcia pedofili z listy chorób psychicznych. 

Jeżeli chodzi o taśmową produkcję chorób, nikt nie robi tego lepiej niż psychiatria. Przegłosowywane są nie tylko nazwy, ale i symptomy. 

Na koniec chcę wspomnieć eksperyment Davida Rosenhana, amerykańskiego psychologa. Rosenhan wysłał do rożnych szpitali w USA swoich zdrowych psychicznie studentów. Poinstrułował ich, aby w fazie diagnozowania medycznego oświadczyli, że słyszą wewnętrzne głosy, które wypowiadały słowa: „pusty” i „dziurawy”. Polecił, aby to były jedyne symptomy na jakie mają się skarżyć. Tak też uczynili. Wszystkich zakwalifikowano do leczenia szpitalnego. Diagnoza brzmiała schizofrenia oraz zaburzenia maniakalno-depresyjne. W czasie hospitalizacji studenci zachowywali się całkowicie normalnie. Żaden członek personelu szpitala nie zorientował się, że ma doczynienia ze zdrową psychicznie osobą. Studenci byli "zdemaskowani" jedynie przez pacjentów. Po zakończeniu eksperymentu psychiatrzy nie zgodzili się na wypuszczenia ze szpitali „pacjentów” przed oświadczeniem, że przyznają, iż są chorzy psychicznie.  

Po opublikowaniu wyników, dyrekcja jednego ze szpitali oświadczyła: "w naszej klinice coś takiego nie mogłoby mieć miejsca". Rosenhan odpowiedział wyzwaniem na pojedynek, obiecując, że w ciągu najbliższych trzech miesięcy podeśle swoich pseudopacjentów. Po trzech miesiącach dyrekcja szpitala z dumą ogłosiła, że spośród 193 nowych pacjentów, 41 było pseudopacjentami, a 42 podejrzanymi. "Dowcip" polegał na tym, że Rosenhan nie wysłał nikogo.

Rosenhan podsumował: „Oczywistym jest fakt, że nie potrafimy odróżnić zdrowych zmysłów od szaleństwa.”
I z tym się zgadzam.