sobota, 28 lipca 2012

Dietetyczna czy zwykła?

Czterdzieści osiem lat temu James Schlatter, chemik zatrudniony przez firmę G.D. Searle z Illinois, pracował w zespole nad lekiem przeciwwrzodowym. Podczas eksperymentów wysyntetyzował z kolegami tajemniczy związek chemiczny o wzorze sumarycznym C14H18O5N2. Była to kombinacja trzech substancji chemicznych: kwasu asparaginowego, fenyloalaniny i metanolu. Podczas oczyszczania związku część dostała się na jego ręce. Kiedy Schlatter zlekceważył zasady BHP i polizał paluchy zauważył, że są słodziutkie niczym miód. Tak poznał aspartam.

Firma Searle (pierwsza amerykańska firma sprzedająca tabletkę antykoncepcyjną) dostrzegła ogromny potencjał w wynalazku. Postanowiła rozpromować go pod wdzięczną nazwą NutraSweet.

Pierwszym naukowcem, który na prośbę Searle przetestował aspartam na naczelnych był profesor Harry Waisman. Waisman wziął do eksperymentu siedem małpiątek, które karmił mlekiem z aspartamem. Małpiątka podzielił na trzy grupy: karmione małą dawką 1g/kg, średnią - 3g/kg i dużą 4-6g/kg. Próba podawania dużej dawki zakończyła się niepowodzeniem, gdyż mleko okazało się zbyt słodkie (aspartam jest 200 razy słodszy niż cukier). Dlatego małpiątka z ostatniej grupy przeszły do przedostatniej. Po 218 dniach u zwierząt z ostatnich dwóch grup zaobserwowano zmiany neurologiczne. 
Po 300 dniach jedna biedulka zmarła, a pięć innych dostawało ataków padaczki. Aspartam dostał kciuk w dół.

W 1970 roku dr. John Olney powiązał ustne przyjmowanie kwasu asparaginowego z uszkodzeniem mózgu u myszy. 
Kwas asparaginowy okazał się toksyną pobudzającą, która łatwo przedostaje się przez barierę krew-mózg i pobudza komórki nerwowe w organizmie, do tego stopnia,  że zostają one „załaskotane” na śmierć. 


W odpowiedzi Searle zatrudniła dr. Ann Reynolds, by potwierdziła przypuszczenia Olneya. Tak też uczyniła, wykazując, że aspartam jest neurotoksyną.

Mimo to firma Searle, przekładając zysk finansowy nad zdrowie konsumentów, postanowiła złożyć wniosek do FDA (Amerykańskiej Agencji ds. Żywności i Leków) o legalizację aspartamu jako substancji słodzącej w żywności, zatajając przy tym niewygodne informacje i przedstawiając ponad sto innych wyników własnych testów laboratoryjnych.

FDA poległa na sprawdzeniu wiarygodności informacji, dlatego też w 1974 roku, ku zdumieniu Olneya, wydała pozwolenie na użycie aspartamu w produktach żywnościowych suchych.

Olney, znany ze swojej kampanii przeciw stosowaniu glutaminianu sodu w żywności, z pomocą adwokata Jima Turnera, postanowił złożyć protest i wymusić na FDA ponowne rozpatrzenie sprawy. Pod naciskami agencja postanowiła wysłać swoich inspektorów, aby zbadali przedmiot. Rozpoczęło się dochodzenie, które wywlekło brudy Searle na światło dzienne. Okazało się, że przedstawione wyniki testów były naciągnięte i dalekie od rzeczywistości. Po raz pierwszy w historii, a był to rok 1977, FDA zażądało kryminalnego dochodzenia. Pod stołkami Searle zrobiło się gorąco.

Prokuratorem generalnym nadzorującym śledztwo został Samuel Skinner. Firma Searle w latach 70-tych była gigantem finansowym. Stać ją było by przedłożyć Skinnerowi niezwykle korzystną ofertę pracy w ich dziale prawniczym. Po długich negocjacjach w sprawie wynagrodzenia Skinner zrezygnował z posady prokuratora. To wystarczyło, aby wstrzymać dochodzenie do wygaśnięcia zarzutów. Śledztwo zostało umorzone.

W międzyczasie szeregi mrocznej firmy zasilił były członek kongresu, doradca prezydenta Richarda Nixona, szef sztabu Białego Domu i sekretarz obrony, nikt inny jak Donald Rumsfeld. Rumsfeld już jako dyrektor generalny Searle nie krył, że wykorzysta swoje koneksje w Waszyngtonie i zrobi wszystko co w jego mocy, by aspartam został dopuszczony do użytku w ciągu roku.

I tak w 1981 roku, z poparciem prezydenta USA Ronalda Regana, Searle umieściło wreszcie swojego człowieka w szeregach FDA. Nowym prezesem agencji został dr. Arthur Hull Hayes Jr.

Tego samego roku Hayes, przymykając oko na kontrowersje wokół NutraSweet i ignorując swoich kolegów z FDA, ponownie wydał pozwolenie na stosowanie aspartamu w żywności suchej. Dwa lata później pozwolenie obejmowało także napoje, mimo tego że już wtedy wiedziano, że aspartam jest bardzo niestabilny w płynnej formie (przechowywany w temperaturze powyżej 30°C wydziela dwie substancje - metanol i niezwykle toksyczą dwuketopiperazynę DKP). Wkrótce Hayes zrezygnował ze stanowiska w FDA i przyjął posadę starszego konsultanta naukowego w Searle.

W grudniu 1992 roku wygasł patent Searle na aspartam, otwierając rynek dla innych producentów. Cztery lata później usunięto ograniczenia co do wykorzystania aspartamu w żywności. Od tej pory można go stosować w napojach, gumie do żucia, galaretkach, deserach, polewach, kakao, jogurcie, lekach itd. Lista jest bardzo długa.

Do Europy aspartam dotarł juz w latach 80-tych. Polskie przepisy dotyczące substancji dodatkowych w żywności są takie same, jak obowiązują w państwach członkowskich Unii Europejskiej. Przepisy te mówią, że „substancje dodatkowe mogą być stosowane w żywności, jeżeli przy dozwolonym poziomie nie stanowią zagrożenia dla zdrowia lub życia człowieka, ich stosowanie jest uzasadnione technologicznie, a cel ich stosowania nie może być osiągnięty w inny sposób, praktycznie możliwy z punktu widzenia technologicznego i ekonomicznego oraz ich użycie nie wprowadza konsumenta w błąd.” Za dawkę bezpieczną FAO/WHO uznaje 40mg na 1 kg masy ciała, zaś FDA 50mg/kg. Dla dorosłego człowieka, ważącego około 70 kg, to 17 puszek dietetycznego napoju lub 97 saszetek słodzika. Aspartam jest dużo tańszy i wydajniejszy od cukru i co ciekawe, jest zalecany  cukrzykom chociażby przez American Diabetes Association.


W 2010 roku American Jurnal of Industrial Medicine opublikował wynik doświadczeń na 852 myszkach szwajcarskich. Podzielono je na 5 grup z dawkowaniem 0mg/kg,  242mg/kg, 987mg/kg, 1919mg/kg i 3909mg/kg aspartamu. W żadnej z grup nie zaobserwowano zmiany masy ciała. We wszystkich grupach ciężarne myszki rodziły normalnie. Żadna grupa nie wyróżniała się również podwyższoną liczbą nagłych zgonów. Zaobserwowano natomiast, że tylko u męskich osobników, aspartam w wysokich dawkach był rakotwórczy. Sprawa wyglądała inaczej u szczurów. Przeprowadzono eksperyment z 900 osobnikami z dawkowaniem 0mg/kg, 4mg/kg, 20mg/kg, 100mg/kg, 500mg/kg, 2500mmg/kg i 5000mg/kg (Cesare Maltoni Cancer Research Center, 2005). U szczurów bez względu na płeć aspartam przyczyniał się do rozwoju nowotworów (m.in. chłoniakow, białaczki, nowotworów nerek i układu nerwowego). Zmiany zauważano już przy dawce 20mg/kg, czyli dwu i pół krotnie mniejszej niż uznana za bezpieczną przez FDA. 

Aspartam (E951) jest obecnie jedną z najbardziej kontrowersyjnych substancji na rynku jaką dodaje się do żywności.  W 1995 roku szef działu epidemiologicznego FDA Thomas Wilcox ogłosił, że do FDA napłynęło ponad sto tysięcy skarg związanych z aspartamem.


Cała ta sprawa wydaje się być mroczna. Choć FDA znana jest ze swojego rygorystycznego podejścia do wydawania zezwoleń, udowodniła, że tak naprawdę nie jest w stanie chronić konsumentów, którzy darzą ją zaufaniem. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności stwierdził, że  nie ma podstaw do zmian w obowiązujących przepisach prawnych. Nasze Ministerstwo Zdrowia również nie podejmie działań, gdyż podlega dyrektywom Unii Europejskiej.

Instytucje pańswtowe uważają aspartam za bezpieczny. Ja mam wątpliwości. Dlatego jako konsument muszę sama dbać o moje zdrowie i bezpieczeństwo. Jeśli już ktoś proponuje mi colę zero czy pepsi light, po prostu odmawiam. Wolę raczyć się zwykłym cukrem.

środa, 25 lipca 2012

Hipnowizja

Według tygodniowych zestawień Nielsen Audience Measurement telewizję ogląda ponad 35,7 mln Polaków, czyli około 93%, przy czym co siódmy Polak nie może bez niej żyć.  Średnia czasu choćby z zeszłego tygodnia wyniosła 3 godziny 22 minuty dziennie. Statystyczny Polak ma brak świadomości, że tak dużo poświęca czasu na oglądanie i jaki wpływ ma telewizja na jego światopogląd, zdolność do podejmowania decyzji, a nawet osobowość.

Fale mózgowe to cykle aktywności bioelektrycznej mózgu. I tak wyróżnia się: fale alfa (charakterystyczne dla stanu relaksu, odprężenia), fale beta (związane ze zwykłą codzienną aktywnością, czy pracą umysłową), fale gamma (towarzyszące funkcjom motorycznym organizmu), fale theta (występujące podczas medytacji) oraz fale delta (czyli cykle aktywności mózgu w stanie najgłebszego snu).

Fale alfa wykorzystuje się w technikach szybkiego uczenia. W tym stanie zdolność do logicznego myślenia jest znacznie obniżona, włączony jest za to moduł zapamiętywania. Podczas oglądania telewizji obniża się aktywność mózgu, który przechodzi ze stanu beta w stan alfa. Czujemy się wtedy odprężeni i zrelaksowani. Im dłużej oglądamy, tym bardziej pogłębia się stan, w którym mózg jest najbardziej podatny na sugestie. Chłoniemy wtedy obrazy i dźwięki jak gąbka wodę.

Ponieważ telewizja bardzo szybko zaczyna kojarzyć się z uczuciem odprężenia, zwieksza się chęć do oglądania, a co za tym idzie mózg powoli uzależnia się. W umyśle powstaje powiązanie bodźca z reakcją - włączenie odbiornika równa się przyjemność. I dlatego setki ludzi bezmyślnie wpatruje się w ekran. 
A telewizja to przecież bardzo potężne narzędzie indoktrynujące, czyli świadomie pozbawiające odbiorców wiedzy o kierunkach przeciwnych do promowanych, wykorzystywane szczególnie w polityce.



Potęgi obrazu dowiodła pierwsza debata telewizyjna przed wyborami prezydenckimi w 1960 roku. Udział brali J.F. Kennedy i Richard Nixon. Przed wystąpieniem Nixon odmówił makijażu, gdyż uznał to za niemęskie. W efekcie na antenie wydawał sie nieogolony i zmęczony, a przy tym pocił się od studyjnych świateł. Kennedy zaś dopiero co wrócił z wakacji. Makijaż podkreślił jego świeżą opaleniznę przez co wydał się przystojniejszy. Garnitur dobrany w odpowiednim kolorze sprawił, że był bardziej wyrazisty na ekranie, podczas gdy biedaczysko Nixon zlewał się z tłem. Pośród widzów telewizji debatę wygrał zdecydowanie Kennedy. Ci co słuchali radia, a co za tym idzie obraz nie rozpraszał ich uwagi od słów wypowiadanych przez obu kandydatów, stwierdzili, że niezaprzeczalnym zwycięzcą był Nixon. Pech chciał, że telewizja nabrała dużo wiekszej popularności od radia. I tak Nixon startując z większą popularnością, przegrał z Kennedym i telewizją.


Politycy dostrzegli wspaniały sposób na autopromocję przed wyborami oraz wspaniały sposób na propagandę po wyborach.

Przykład z naszego podwórka... Do dziś pamietam głośny Skandal w TVP, kiedy niedopuszczono jednego z polityków do udziału w programie Forum w telewizji publicznej. Jak to ładnie podsumowała redaktor Lichocka: „Wychodzę z zalożenia i telewizja wychodzi z zalożenia, że to my zapraszamy gości, a nie partie polityczne wysyłają do tego programu przedstawicieli.” Nistety pani Lichocka chyba zapomina, że tylko posiadając pełen obraz sytuacji, jesteśmy w stanie dokonać samodzielnej decyzji. Dlaczego to telewizja ma decydować o tym co Polak może zobaczyć, a czego nie? To tak jakbyście poszli do sklepu, poprosili o owoc, a ekspedientka już zdecyduje, czy to bedzie banan, czy truskwka. Jabłek wam nawet nie pokaże, tylko schowa pod ladą.

Magiczne działanie telewizji polega na tym, że ogladając mamy tak nisko opuszczoną gardę, że nie kwestionujemy podawanych nam informacji. Faworyzowane partie polityczne prezentują nam odmienne poglądy i wyrażają różne stanowiska, ale jakby się przyjrzeć bliżej okazuje się, że wszystkie posiadają ten sam kierunek myślenia. Telewizja jest jednym z najbardziej usypiających naszą czujność mediów. Czy widząc premiera wygłaszającego orędzie, czy też prezydenta składającego życzenia do narodu, pamięta ktokolwiek o tym, że za nimi stoi sztab ludzi zajmujących się doradztwem politycznym i kreowaniem wizerunku?


I tu nasuwają się pytania... Ilu wyborców zdecydowało zagłosować na daną partię po obejrzeniu zmanipulowanej debaty politycznej, a ilu dlatego, że przeczytało i zgadza się z jej programem wyborczym? Skoro Dziennik Telewizyjny był głównym ośrodkiem propagandy władz PRL i PZPR, oddziaływującym na całe społeczeństwo, czyim ośrodkiem są Wiadomości, a czyim Fakty?

Jedną z często używanych przez rządy sztuczek, jest odwracanie uwagi obywateli od problemów istotnych. W tym celu robi się wszystko, aby wywołać w człowieku emocje. Najczęściej są to strach, gniew i oburzenie. Wywołuje się na przykład lęki nagłaśnianiem kryzysów, na które nic nie możemy poradzić, maskujac przy tym prawdziwe problemy. Jak tylko pojawi się zarzut, że obecna ekipa rzadzaca zamiast spłacać dług publiczny, pogłębia go, w telewizji nagłaśniane są tematy zastępcze. A to walka o krzyż, a to epidemia grypy, a to wprowadzenie nowych regulacji do zawodów.

Do tego dochodzi kształtowanie moralności i światopoglądu poprzez filmy. Dzisiejsze pokolenia są najbardziej od nich uzależnione. Bardzo wyrazistym przykładem jest kinematografia w czasie drugiej wojny światowej. Władze nazistowskich Niemiec szczególnie upodobały sobie kroniki filmowe, filmy dokumentalne oraz historyczne (przykładem jest Kolberg), mające niewiele wspólnego z rzeczywistością. Filmy wykorzystywano do rzeźbienia umysłu nie tylko samych Niemców, ale przede wszystkim ludności okupowanej. To z tego okresu pochodzi słynne hasło: "Tylko świnie siedzą w kinie!" rozpowszechniane przez polskich patriotów, protestujących przeciw ogłupianiu narodu. Próba bojkotu zakończyła się niepowodzeniem. Polaków i tak ciągnęło do kina, a liczba widzów sukcesywnie rosła, pomimo faktu, że filmy były bardzo antypolskie.

Zabawne, że każda władza nazywa swój materiał propagandowy - informacyjnym. I takim materiałem informacynym dla stalinizmu były Polskie Kroniki Filmowe.

Pamiętajmy, że filmy są współfinansowane z budżetowego wsparcia państwowych instytucji kultury. Państwo często wykorzystuje wyjątkowe wydarzenia do faworyzowania i lansowania pewnej wizj przeszłości. Próba znalezienia filmu historycznego, który faktycznie byłby rzetelnym przedstawieniem wydarzeń, to jak szukanie igły w stogu siana. Każdy współczesny reżyser pokazuje historię nie tylko subiektywnie, ale i tak, jak ma być ona pokazana. Przykładem są tu filmy Jerzego Hofmana, czy też Andrzeja Wajdy. I nic na to nie poradzimy. Pozostaje nam przyjąć wersję "na słowo" i mieć nadzieję, że jest w tym trochę prawdy lub zadać sobie trud próby poznania szerszego obrazu wydarzeń.

Inne gatunki takie jak dramaty wojenne, filmy obyczajowe czy nawet niewinne filmy przygodowe, mają za zadanie również kształtować nasz światopogląd. Szacuje się, że 20 minut wystarczy by mózg wprowadzić w błogi stan alfa. A jak już umysł otworzy się, następuje implementacja nowych wzorców zachowań. W filmie zawsze na przynetę daje się ludzkie historie. Przedstawia się bohatera, z którym większość widzów łatwo będzie się identyfikować.

Przykładem jest choćby Janosik - jeden z najsławniejszych karpackich rozbójników. Prawdziwemu Janosikowi było bliżej do egoisty niż społecznika. Napadał na kupców, plebanów, posłańcow pocztowych, głównie z myślą o sobie i swoich ludziach. Wspierali go lokalni możnowładcy, z którymi dzielił się łupami, a którzy w rewanżu wyciągali go z tarapatów. Jakże to inny obraz od tego z ekranu. Filmowy Janosik jest przystojnym jak Perepeczko, szczerym i prostym chłopakiem, który ograbia bogatych a rozdaje biednym. Wszyscy, których okrada, przedstawieni są w sposób karykaturalny. Z każdą sceną rośnie nasza sympatia do Janosika oraz pogarda i wstręt dla bogaczy. Łatwo zapomnieć, że kradzież jest czyś godnym potępienia.

I pewnie o tym zapomnieli Słowacy w swoich wyborach parlamentarnych. Dzisiejszy premier Słowacji - Robert Fico wykorzystał mitycznego Janosika dla swoich celów. Oficjalnie ogłosił go wzorem dla swojego rządu. Wystąpił przeciwko wszystkim tym, którzy nie podzielają jego poważania dla "legendy i symbolu słowackiego narodu". Postanowił w duchu Janosika "wprowadzać w życie elementy solidarności i sprawiedliwości społecznej". Niestety, rząd słowacki okazał się prawdziwym rozbójnikiem, gdyż zaczął bogacić się kosztem innych oraz zabierać i rozdawać nie swój majątek, odkładając przy tym na własne luksusowe życie i wielkie bogactwa.

Ja pozbyłam się telewizora kilka lat temu. I dzięki temu wiecej dostrzegam i bardziej krytycznie podchodze do nagłaśnianych w mediach informacji. Dziś wiem, że czas wolny można spędzać dużo bardziej produktywnie. A dla tych, którzy oglądają telewizję z nudów, przytoczę słowa Groucho Marxa: „Telewizja jest bardzo pouczająca. Ilekroć ktoś włącza telewizor, idę do drugiego pokoju, aby poczytać.”

sobota, 21 lipca 2012

Piramida Chaosu

Już dziecko w szkole podstawowej wie, co to jest piramida zdrowia. To zmyślny schemacik, pokazujący nam ile i czego jeść, aby być zdrowym. Wielu z nas nie kwestionuje tej wiedzy, podobnie jak lekcji biologii o budowie żaby, czy fizyki o prawie ciężkości. 

Zastanawialiście się kiedyś, skąd się wziął ten schemacik? Bo mnie powszechne „naukowcy opracowali” nie wystarcza. Jacy naukowcy? Kiedy? I gdzie?


Zaczęłam szukać w księgarni, bibliotece i internecine, w kraju i za granicą. I świat mój stanął do góry nogami! Okazało się, że piramid zdrowia jest tyle co grzybów po deszczu! Co kraj to obyczaj. Poczułam się trochę oszukana... To tak jakby matematyczka pokazywała mi jedną ścianę ostrosłupa i mówiła tylko o widocznym trójkącie, uznając że obraz 3d namiesza mi tylko w głowie.

I coś w tym jest... bo jak wytłumaczyć dziecku, że w tej piramidzie trochę jest polityki...

A wszystko zaczęło się u naszych sąsiadów z północy. Pierwszy schemat piramidy żywienia opracowano w Szwecji w 1972. Ponieważ żywność wtedy była droga, Socialstyrelsen (taki szwdzki instytut żywienia) postanowił rozpromować ideę "podstawowej żywności" zarówno taniej jak i pożywnej. Autorką pierwowzoru była pani Anna Britt Agnsater. Zaprezentowała ona tort podzielony na siedem części:
1 - warzywa liściaste, zielone i żółte
2 - owoce cytrusowe, pomidory i kapusty
3 - ziemniaki i pozostałe warzywa i owoce
4 - mleko, sery
5 - mięso, drób, ryby, jajka, fasole
6 - produkty mączne
7 - masło i margaryny.

Pomysł nie do końca się spodobał, bo choć ludzie wiedzieli teraz co jeść, nikt nie wiedział ile czego. Pani Ania była na dobrym tropie...

Dwadzieścia lat później... i tu niespodzianka... zabrało się za to Amerykańskie Ministerstwo Rolnictwa (USDA) i zaprezentowało schemat w kształcie jaki zanmy dziś – piramidy. Piramida składała się z kilku poziomów, którym odpowiadały konkretne rodzaje produktów. U podstawy były produkty, które należało spożywać w największej ilości, u szczytu zaś te których należy unikać, bądź jeść bardzo mało.

I tak podstawę stanowiły chleb, płatki, ryż i makarony. Następny poziom dzieliły warzywa z owocami. Kolejny poziom stanowiły mleko, jogurt, ser oraz mięso, drób, ryby, fasole, jaja i orzechy, a na szczycie były tłyszcze, oliwy i słodycze.

Warto tu podkreślić, że właśnie ta piramida została przyjęta przez Polski Instytut Żywności i Żywienia.

Uwagę przykuwał masywny poziom u podstawy należący do zbóż i zepchnięcie mięsa i drobiu „na bok”. Jakże mogłoby być inaczej, skoro projektuje i aktualizuje samo ministerstwo rolnictwa? Kiedy występuje konflit interesów, nie trudno o kontrowersje. W interesie rządu nigdy nie leżało duże spożywanie mięsa przez obywateli. Zboże choć mniej wartościowe od mięsa, w produkcji jest tańsze, szybsze, wydajniejsze i bardziej ekologiczne. Weźmy na przykład wołowinę. Wyprodukowanie 1kg zużywa około 12-14 kg zboża i soi oraz 50tys. litrów wody, a na jednym akrze można uzyskać jej tylko 112kg. Przemysłowa produkcja mięsa nie tylko wyjaławia tereny, ale również pochłania ogromne ilości energii, a co za tym idzie wzrasta zapotrzebowanie na ropę naftową. Przemilczano fakt, że zboże jest u czlowieka jednym z alergenów pokarmowych, a spożywane w dużych ilościach przyczynia się do otyłości i rozwoju nowotworów. 


Producenci mięsa i nabiału zaczęli skarżyć się, że piramida robiła im zły marketing.  Nie byli szczęśliwi również producenci olejów i margaryn. Bo przecież teraz być na szczycie, to wcale nie jest fajnie. Ludzie zaczęli omijać ich stoiska szerokim łukiem. Prawdopodobnie dlatego, w 2005 roku USDA zdecydowało się na małą przeróbkę. I tak powstała „Moja Piramida”. Poziomy zastąpiono odwróconym do góry nogami wachlarzem, a na boku dodano ludzika wspinającego się na schodki. Najbardziej skorzystał na tym nabiał, gdyż zyskał pasek w intensywnym niebieskim kolorze, większy niż warzywa. Reszta nadal kręciła nosem.

I tak w 2011 roku USDA zakończyło żywot piramidy w Ameryce i wprowadziło „Mój talerz”.
Dziś 50% należy do zbóż i protein, a drugie 50% do warzyw i owoców. Nabiał dostał swój osobny spodeczek na boku. O tłuszczach i słodyczach cicho sza!

Piramida “Made in USA” poddawana była wielokrotnie różnej kosmetyce przez różne instytucje, różnych krajów. Choć wersji jest mnóstwo, jedno mają wspólne. Kształtują wyobrażenie o zdrowym stylu odżywiania, wpływają na wybory konsumentów i tym samym regulują rynek. Niech nie dziwi nikogo, że producenci dołożą wszelkich starań, by wywalczyć sobie dobrą pozycję. Przecież jest to najlepsza reklama w szkole, szpitalu, prasie, czy telewizji, a do tego w 100% popierana przez rządy.

środa, 18 lipca 2012

Bliżej nam do psa czy do owcy?

Na wielu forach internetowych dla wegetarian można spotkać się ze stwierdzeniem, jakoby nasz przewód pokarmowy był lepiej przystosowany do diety roślinnej niż zwierzęcej. Za argument podaje się nasze długaśne jelito cienkie. Powszechnie bowiem wiadomo, że im dłuższe jelito cienkie tym bardziej gatunek przystosowany jest do jedzenia roślin.  Wymyślono nawet współczynnik określający proporcję długości ciała do długości jelita. Im niższy współczynnik, tym zwięrzę bardziej przystosowane jest do jedzenia pokarmów roślinnych. I tak podaje się przykłady:

Krowa ma współczynnik 1:20. Czyli jej jelito cienkie ma długość około  40 metrów.
Świnia -  1:15 może pochwalić się 15-20 metrami.
Koń, u którego spośród wszystkich gospodarskich przeżuwaczy przewód pokarmowy jest stosunkowo najkrótszy, ma współczynnik 1:12, czyli jego cienkie ma okolo 22-40m.

Po drugiej stronie płotu mamy mięsożerców. I tu przytacza się:
Psa - 1:3, czyli jakieś 1,7-6 metry,
Jenota 1:3 – 2 metry
oraz kota też około 1:3, czyli skromne 1-1,7 metra.

Średnia długość jelita cienkiego człowieka wynosi 4-5 metry. Przy wzroście 1,70 m współczynnik będzie 1:3. I tu zaczyna się zabawa. Wegetarianie protestują: “Hola! Przecież to trzeba bez głowy, rąk i nóg mierzyć! Sam tułów!“ Przeciętny człowiek ma tułów długości 70cm. To daje nam 1:7. I tu zaczyna się kłótnia, że powinno się brać 50 cm a nie 70, a jelita czasem mogą mieć i 7 metrów.  I tak żąglując liczbami dochodzą nawet do 1:14. 

Przeprowadziłam więc dochodzenie i natknęłam się na analizę przewodów pokarmowych psa, owcy i człowieka, opartą o książkę Waltera Voegtlina “The Stone Age Diet”.

Pierwsze różnice i podobieństwa zaczynają się już w jamie ustnej. Zarówno pies jak i człowiek posiadają siekacze w dolnej i górnej szczęce oraz trzonowce o kształcie nieregularnego sześcianu. Co do kłów, każdy listonosz dobrze wie, że pies może pochwalić się większymi. Owca dla kontrastu siekacze ma tylko w dolnej szczęce, trzonowce płaskie jak blat stołu, a kłów “ni ma”.

Szczęka zarówno psa jak i człowieka porusza się w pionie (rozrywa i miażdży pokarm), owca zaś zatacza “kręgi” (rozciera).  Przeżuwanie pokarmu okazuje się nie być super istotne ani dla psa, ani dla człowieka. Owszem pomocne w zwilżeniu i zlepieniu pokarmu, czy też początkowej fazie trawienia, ale nie kluczowe. Owca ma żołądek wielokomorowy. Najpierw sobie żuje, potem połyka, potem jej się odbija, zwraca wszystko do buzi, znowu żuje i znowu połyka.

O ile człowiek i pies opróżniają żołądek w około trzy godziny, owca nigdy go nie opróżnia. Jej żołądek nigdy nie odpoczywa! Co więcej, w jej żołądku kwas jest na tyle słaby, że bakterie egzystują sobie w symbiozie, bez stresu.

Owca jest w stanie strawić już w żołądku około 70% przyjmowanego błonnika, podczas gdy zarówno człowiek jak i pies wydalają go zupełnie niestrawiony.


Jelito cienkie człowieka dzielimy na dwunastnicę, jelito czcze i kręte.  Strefą wchłaniania jest jelito czcze, w stanie czczym, czyli wolnym od kału. Jelito czcze dzieli od jelita grubego trzymetrowy bufor nazwany jelitem krętym. Tu wchłaniane są tłuszcze, sole kwasów żółciowych  i witamina B12, nie występująca w roślinach. Dieta mięsożercy jest bogata w tłuszcze. Produkowana przez wątrobę żółć pozwala na rozbijanie ich na drobną zawiesinę umożliwiającą trawienie. Po zakończeniu swego udziału kwasy żółciowe podlegają reabsorbcji. Dla mięsożercy żółć jest na wage złota. Nadmiar magazynowany jest w woreczku żółciowym do następnego posiłku.

Flora bakteryjna u owcy jest fermentacyjna (u człowieka i psa gnilna), a woreczek żółciowy jest jej niepotrzebny. Jej przewód pokarmowy  to zupełne marnotrastwo. Połowa pokarmu wydalana jest bez trawienia.

Mięso człowiek potrafi wykorzystać niemal w 100%. Przy trawieniu roślin nasz przewód pokarmowy wydaje się być mało wydajny. Brakuje nam zarówno enzymów jak i bakterii występujących u "czystych" roślinożerców.
Pod tym względem przeciętnemu człowiekowi bliżej jest do psa, kota czy jenota niż do owcy, konia, czy krowy.

sobota, 14 lipca 2012

Chodź, opowiem ci bajeczkę, o tym że masz jeść bułeczkę

Dawno, dawno temu, ponad cztery miliony lat temu, pojawiła się pierwsza pierwotna forma człowieka. Był nim Australopitek - taki strasznie owłosiony kurdupelek, który mierzył mniej niż 1 metr wysokości. Biegał on sobie po prehistorycznym Afrykańskim lesie i wcinał to, co mógł znaleźć. Raz zjadł sobie listek, raz robaczka, a raz tłustą larwę zakąsił owocem. Jego mocne zęby, masywna szczęka i długaśne jelita były świetnie przystosowane do żucia i trawienia surowych, włóknistych roślin. I wszystko byłoby pięknie, gdyby klimat nie zaczął dawać Australopitkowi w kość pod koniec pliocenu. Zaczęło się osuszać i oziębiać. Spadek temperatury doprowadził do rozrostu sawanny kosztem gęstych lasów. Australopitek polegał tylko na dżungli i tym podpieczętował swój smutny los.

Naszczęście niektóre człekokształtne przystosowały sie do zmian środowiska wychodząc z lasu na sawannę. Pojawił się Homo Erectus, czyli  “małpolud wyprostowany”. Jak sama nazwa mówi, stanął na dwóch nogach, wyprostował się i tym zwiększył swoje pole widzenia ponad trawami. Na sawannie, było trudniej o warzywa i owoce, za to mięsa było pod dostatkiem. Trzeba było tylko sobie je upolować. A ponieważ Erectus ręce miał już wolne, mógł sobie pozwolić na używanie narzędzi. Stał się myśliwym. Małpolud polował na gady i małe ssaki. Był wszystkożerny. Pałaszował dzikie owoce, jajka, insekty, w zasadzie wszystko co mu wpadło w ręce. Ale przede wszystkim liczyło się mięso, tłuszcz i organy wewnętrzne zwierząt. Mięso nie tylko dostarczyło masę kalorii, energii i skladników odżywczych, przede wszystkim było łatwiejsze i szybsze do trawienia. Idealny budulec dla masy mięśniowej i mózgu. I tak Homo Erectus był wyższy, silniejszy i miał o 60% większą pojemność czaszki niż Australopitek. Większy mózg umożliwił rozwój inteligencji, a co za tym idzie lepsze narzędzia, lepsze techniki polowania oraz umiejętność rozniecania ognia. Homo Erectus nie tylko mógł przetrwać zimy, mógł także migrować.

Klimat zmieniał się jak chorągiewka na wietrze. Raz było ciepło, raz zimno, raz sucho, raz wilgotno. Przy każdej zmianie ginęły jedne gatunki, a na ich miejsce przychodziły nowe.

200 tysięcy lat temu pojawili się nasi najbliżsi, wymarli już krewni – Neandertalczyk i Homo Sapiens. Obaj polowali, choć różnymi technikami. Tym razem na duże zwierzęta takie jak bizon, mamut, mastodon, czy włochaty nosorożec. Wprawdzie duże ryzyko, ale za to jaki zysk! Gra warta była świeczki, szczególnie że dwie trzecie kalorii Homo Sapiens pochodziło od zwierząt. Póki klimat sprzyjał człowiek pierwotny żył jak pączek w maśle. Jedzenia było pod dostatkiem. A to udko mamuta, a to łopatka bizona, a to wątróbka niedźwiedzia. Do tego jajka, insekty, owoce, a nawet miód.


“Era wielkich ssaków” nie trwała wiecznie. I tym razem nastąpiły zmiany, zmiany, zmiany. Giganty zaczęły wymierać i na scenę wkroczyły małe zwierzęta. Dobre czasy dla praczłowieka się skończyły. Teraz trzeba było się nabiegać, namęczyć, napocić, żeby upolować małego jelonka. Tyle zachodu o nic. Przestało się to opłacać. Musiał istnieć lepszy sposób na napełnienie brzucha.

I tak pojawiło się rolnictwo. Ten sam klimat co wytępił duże zwierzęta, zaowocował w pszenicę, jęczmień, żyto i ryż. To co wyglądalo kiedyś nieciekawe i niejadalnie dla wielkich myśliwych nagle w świetle głodu nabrało innych braw. Trzeba było tylko opanować sztukę uprawy roli do mistrzostwa, pozbyć się szkodników i pleśni i przede wszystkim opracować sposób przyrządzania. Bo takie prosto z pola to przecież niejadalne. Jedno jest pewne nasi przodkowie mieli doskonałą motywację. I tak wymyślili placki chlebowe, a my do tego dodaliśmy pączki, słone paluszki i piwo.

O różnym czasie, w rożnych miejscach nastąpiła rewolucja rolnicza. 10 tysięcy lat p.n.e. pojawiła się w Azji i na bliskim wschodzie pszenica. Zaraz po niej jęczmień. 7 tysięcy p.n.e. udomowiono ryż w Chinach. 1000 lat p.n.e. żyto z chwastu pszenicy i jęczmienia zmieniło się w wartościowe zboże. 5000 lat p.n.e. rolnictwo było znane już na każdym kontynencie z wyjątkiem Australii.

Podstawą diety stały się zboża i kasze, które uzupełniano roślinami strączkowymi i warzywami. Przy tej samej masie, zboża dostarczały więcej kalorii niż mięso, które stało się produktem luksusowym. W średniowieczu obecne było na stołach elity. Mięso kosztowało czasem cztery razy tyle co chleb. Dopiero po wybuchu epidemii dżumy w Europie, zdziesiątkowaniu ludności, wzroście płac i zwiększeniu ilości pastwisk, mięso powróciło na stoły ludzi biedniejszych. 

Dziś człowiek ma dobry dostęp do mięs, a mimo to zboża stawia na pierwszym miejscu. Najlepszy budulec zepchnął na bok i zastąpił go produktem zawierającym substancje szkodliwe takie jak: gluten, kwas fitowy, lecytyny itp. I choć człowiek ma teraz jedzenia pod dostatkiem, to tak naprawdę głoduje, gdyż postawił na ilość, a nie na jakość kalorii. Ale to już inna bajka...

środa, 11 lipca 2012

Rosyjska Ruletka

Kiedy byłam jeszcze mała, każdego roku jeździłam do Babci na wakacje na wieś. Pamiętam to mleko prosto od krowy z pianką na trzy palce, te ciepłe jajka, na których dopiero co siedziała kura, te kartofelki obficie okraszone masełkiem i ten schab ze świnki co jeszcze niedawno biegała po podwórku. Dwa miesiące na babcinej diecie, a zęby były zdrowe, włosy lśniące i paznokcie mocne. Brzuszek nigdy nie bolał, waga była prawidłowa i człowiek tryskał energią. I tak było przez kilkanaście lat. Babcia nigdy nie słyszała o wymogach Unii Europejskiej, a SanEpid nigdy nie zrobił jej nalotu. Wszystko było w zgodzie z naturą i wedle starych zaleceń przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

Dorosłam, przeprowadziłam się na swoje i zaczęłam sama się odżywiać. Jakież było moje zdziwienie, gdy pierwszy raz dotarło do mnie, że to co Babcia mi dawała, było tłuste, niezdrowe,  ba nawet niebezpieczne! Wszędzie docierały do mnie sygnały z prasy, z telewizji, z radia: “Tłuszcze zwierzęce powodują nowotwory, jajka i masło choroby serca, mleko prosto od krowy to basen dla bakterii E.Coli”.

Oj jojoj! Cud, że żyję! Toż to była rosyjska ruletka!

I tak media otworzyły mi oczy. Babcia nagle usłyszała: “Ja tylko odrobinę tej pomidoróweczki, tak do tej małej miseczki, do połowy. Za dolewkę dziękuję.” Jak człowiek dowie się już tego wszystkiego, to byłby głupi ryzykując, a mnie do samobójcy daleko.  

Tak więc zaczełam uważać na to co jem. Zagadką był dla mnie fakt, że na babcinej diecie czułam się najlepiej. Gdy tylko podążałam za rekomendowanymi trendami zdrowego odżywiania czułam się gorzej. 

Przeszłam przez wiele faz w moim życiu. Było “bez mięsa” i było “tylko mięso”, było “bez nabiału” i był “tylko nabiał”, było “nie łączenie produktów” i “wszystko do garnka”, było nawet “bez bezy”.

Ten blog chcę poświęcić ciekawostkom z różnych krajów, obalaniu mitów, wyśmiewaniu współczesnych pseudonaukowych teorii i nie tylko. Zaprezentuję tu zaskakujące wnioski, przytoczę ciekawe źródła, a przede wszystkim uporządkuję zdobytą do tej pory wiedzę, nie tylko o zdrowym odżywianiu.

Miłego czytania.