niedziela, 21 kwietnia 2013

Na wszelki wypadek

Są wszędzie… Na klamkach, na wózkach sklepowych, na terminalach do płacenia, na uchwycie autobusowym, na stole i w toalecie... Dosłownie wszędzie...

Medycyna konwencjonalna zaczęła obsesyjnie interesować się zarazkami, które wywołują choroby u ludzi już w XIX wieku. Jednym z najważniejszych prekursorów teorii chorób zakaźnych był francuski chemik i biolog - Ludwik Pasteur (ten sam, któremu zawdzięczamy dziś proces pasteryzacji produktów spożywczych). Pasteur był przekonany, że przyczyna powstawania chorób zakaźnych tkwi właśnie w zarazkach. Zatem medycyna powinna skupić się na dwóch zasadniczych działaniach: po pierwsze, aby zapobiec chorobie, należy ograniczyć mikrobom możliwości przedostawania się do organizmów ludzkich i zwierzęcych i po drugie, aby pokonać chorobę trzeba wyeliminować zarazki. Teoria ta szybko zyskała na popularności. I choć podpisywał się pod nią nawet największy rywal Pasteura – niemiecki lekarz, bakteriolog i noblista - Robert Koch, rosło również grono uczonych wyrażających odmienne poglądy.

Z tą teorią nie do końca zgadzał się już mniej sławny francuski lekarz Claude Bernard (pionier endokrynologii i mistrz wiwisekcji, czyli operacji na żywych zwierzętach w celach badawczych). Bernard nie negował istnienia mikrobów. Sprzeciwiał się natomiast przypisywaniu im nadrzędnej roli w chorobie. Według jego teorii, najważniejszy był organizm pacjenta. Twierdził, że każdy mikrob w różnych warunkach środowiskowych zachowuje się inaczej. To, co jest patogenem w jednych warunkach, może być nieszkodliwe w innych. I dlatego według teorii Bernarda lekarz powinien skupić się na wytworzeniu w organizmie środowiska niesprzyjającego rozwojowi choroby.

Mikroby nie tylko zafascynowały, ale i podzieliły świat naukowy. Uczonych badających zarazki przybywało. Rosyjski profesor Ilja Miecznikow (ten sam, którego Pasteur zaprosił do swojego instytutu i ten sam, który otrzymał Nagrodę Nobla za prace nad odpornością) wraz z kolegami postanowił dla nauki wypić zawiesinę świeżo wychodowanych zarazków cholery. Żaden z nich nie zachorował. Dlaczego? Odpowiedź była prosta. Żaden z nich nie miał osłabionego układu odpornościowego. Tak oto Miecznikow i inni (podobnych eksperymentów nie brakowało) udowodnił nie tylko słuszność teorii Bernarda, ale i wykazał, że zdrowy i zadbany organizm ma własną broń – przeciwciała, które potrafią unieszkodliwiać patogeny.

I choć plotka głosi, że Pasteur na łożu śmierci przyznał rację Bernardowi, dziś lekarza, który postawi w pierwszej kolejności na przeciwciała, a nie na leki, ze świecą szukać!

To, co dziś łatwo znajdziemy to lekarz, który przepisuje antybiotyk niepotrzebnie. Według badania statystycznego przedstawionego przez Europejskie Centrum ds. Zapobiegania i Kontroli Chorób, Polska pod względem ilościowego spożycia antybiotyków na mieszkańca, wyprzedza między innymi Niemcy, Wielką Brytanię, czy Szwecję. Jak donosi nasze Ministerstwo Zdrowia, lekarze przepisują antybiotyki nieodpowiedzialnie, „na wszelki wypadek”, także w zakażeniach wirusowych, w których stosowanie antybiotyków nie ma najmniejszego sensu (na przykład grypa, czy większość zapaleń gardła i oskrzeli). A jak już faktycznie mają do czynienia z zakażeniem bakteryjnym, to często nie mają zielonego pojęcia, jaka bakteria spowodowała chorobę. Lekarz przepisując lek kieruje się intuicją i doświadczeniem. U jednego pacjenta dobrze zgadnie i lek poskutkuje, u drugiego zdrowie się pogorszy. Często przepisywane są leki na skutki uboczne takiej pomyłki, albo infekcja przechodzi w stan przewlekły. A to bardzo osłabia układ odpornościowy.


W wielu przypadkach również ludzie biegną do przychodni niepotrzebnie. Nie wierząc we własne siły oczekują, że to lekarz im pomoże. Nie kwestionują diagnozy i przepisanej recepty. Po wyjściu z gabinetu kierują się od razu do apteki. A mnie doświadczenie nauczyło, że nikt nie zadba o moje zdrowie lepiej niż ja sama. Dlatego "na wszelki wypadek", przed realizacją recepty, samodzielnie czytam informacje o chorobie i leku, szczególnie, gdy jest to antybiotyk. Mam tu na myśli wiarygodne źródła, a nie strony internetowe sponsorowane przez firmy farmaceutyczne, czy fora, na których odpowiadają przypadkowi lekarze amatorzy. Zadaję sobie również pytanie, czy zażywanie lekarstwa jest uzasadnione i czy korzyści przeważają nad ryzykiem i ewentualnymi skutkami ubocznymi. 

Gdy wkoło szaleje grypa, ja w pierwszej kolejności stawiam na układ odpornościowy i staram się go wspomóc, a nie wyręczyć, czy obciążyć. Dieta oparta na wartościowych, domowych posiłkach, sen i kilka sprawdzonych sposobów przekazywanych z pokolenia na pokolenie do tej pory mnie nie zawiodły.

Zrozumienie faktu, że za rozwój choroby nie odpowiadają tylko i wyłącznie zarazki, pozwoliło mi pozbyć się bakcylofobii. Sterylne otoczenie i obsesyjna walka z mikorbami nie jest rozwiązaniem. Właściwy sposób odżywiania, spacery na świeżym powietrzu i wypoczynek to najlepsza prewencja, a silny układ odpornościowy poradzi sobie z wieloma groźnymi chorobami.

6 komentarzy:

  1. Zgadzam sie w stu procentach. Mój brat w sezonie grypowym, całymi dniami podjadał surowy czosnek i pił dużo herbat z miodem i cytryną. Nie pamiętam kiedy ostatni raz był chory.

    OdpowiedzUsuń
  2. W natłoku internetowych teorii, sądów, ostrzeżeń , porad itd. itp. na tematy podobne - dotychczasowe sowie wpisy są tak stonowane i sensowne ( z małymi wyjątkami wg mojej tylko opinii np.GMO), że polecam je jako kompendium "rzeczywistości" dla tych, którzy nie mają czasu lub chęci na jej zrozumienie. Proszę poświęcać swoje cenne minuty na takie publikacje, albowiem wielu zamieni je na godziny zastanowienia! - Warto! - To taka nieformalna eko-człowiecza kultura wyższa chyba?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ze swojej strony tylko powiem, że ostatnim razem, gdy odwiedziłem "lekarza pierwszego kontaktu", pan stwierdził, że "infekcja wirusowa", po czym dziarsko wypisał receptę na antybiotyk. Podziękowałem grzecznie za pomoc, wyszedłem z gabinetu, spojrzałem na receptę, na aptekę, a następnie wyrzuciłem receptę do śmieci i pojechałem do domu. Po dwóch dniach choroba ustąpiła bez żadnego wsparcia farmakologicznego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale nie wolno zapominać, że antybiotyki trzeba stosować bardzo konsekwentnie i dokładnie - duża część ludzi, zwłaszcza na wsiach bierze antybiotyki dotąd dokąd ma objawy, później przestaje i prostacko mówiąc są niedoleczeni. Następnie z tego wynikają poważne powikłania. Bierzemy antybiotyki nie tylko za często, ale też w zły sposób.

    OdpowiedzUsuń
  5. Antybiotyki (penicylina) były stosowane w ekstremalnych i specjalnych przypadkach np: na froncie, podczas epidemii. W tej chwili lekarze przepisują je nagminnie na wszystko. Właśnie przez użycie antybiotyku wykończyłem sobie florę bakteryjną w układzie pokarmowym (mimo stosowania probiotyków) i... zachorowałem na kandydozę. Bardzo wredna infekcja. Grzyb- candida albicans potrafi nie leczony zdewastować cały organizm. W obecnej chwili u lekarza tzw. pierwszego kontaktu zjawiamy się jako rodzina jedynie w celu wypisania skierowania na badania, które sami sobie ordynujemy. Jeżeli już nie ma innej opcji, leczenie u specjalistów, których sami sobie dobieramy. Za dużo pomyłek, za dużo zmarnowanego czasu i pieniędzy już mamy za sobą.
    Pozdrawiam
    Wąż

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń