No cóż, ludzie boją się tego, czego nie znają.
GMO (Genetically Modified Organism) lub GE (Genetically Engineered) to taki organizm, który powstał na skutek laboratoryjnie dokonanej zmiany materiału genetycznego (przy wykorzystaniu na przykład techniki rekombinacji DNA), która wbrew temu, co pisze rozporządzenie mogłaby zaistnieć w naturze, prędzej, czy później (wówczas nie byłoby problemu).
Sam temat GMO już kiedyś poruszyłam, pisząc przy okazji transgenicznego łososia. Przyznam, że pisząc to byłam podirytowana. Podirytowana nie faktem wprowadzania samego GMO na rynek żywności, ale instytucjami rządowymi, które uzurpują sobie prawo do dyktowania nam, co jest dla nas bezpieczne, a co nie.
Jakie jest moje zdanie na temat samego GMO? Uważam, że nie można patrzeć na ten problem ogólnikowo. GMO należy rozważać pod kątem poszczególnych produktów, bo każda zmiana genetyczna oznacza co innego. Każda zmiana jest jakościowo inna. Inne walory ekonomiczne, środowiskowe i zdrowotne będą miały zmodyfikowane winogronka bez pestek, a inne kukurydza odporna na pestycydy. Jeden gatunek pszenicy może okazać się ratunkiem, dla rolnictwa w klimacie surowym, a inny może wywołać degradację środowiska. Jedna zmiana genetyczna w produkcie może wywołać u człowieka zmiany nowotworowe, a inna może je hamować, a nawet leczyć. Podobnie jak z roślinami niemodyfikowanymi, albo - albo.
Przodownikiem w genetycznie zmodyfikowanej żywności są Stany Zjednoczone. Zaraz za nimi mamy Argentynę, Brazylię, Kanadę, Chiny, Indie i inne. W Ameryce Północnej ponad połowa produktów sprzedawanych w sklepie zawiera w sobie GMO (chociażby majonez doprawiany olejem rzepakowym, czy niewinna tabliczka czekolady zawierająca lecytynę na bazie soi). Co więcej, znalezienie domu, w którym zupełnie nie ma GMO, jest nie lada wyzwaniem. Naturalnie rośnie już bezkofeinowa kawa, czy pomidory w słonej glebie. Rolnicy w Ugandzie nie mogą doczekać się swoich genetycznie zmodyfikowanych bananów odpornych na bakterie, które do tej pory niszczyły całkowicie ich zbiory i wywoływały skażenie gleby.
Ja GMO jadłam (świadomość przyszła post factum). Czy mi zaszkodziła? W moim odczuciu ani trochę. Wydaje mi się, że strach rozsiewany w mediach więcej wyrządził mi krzywdy niż te pomidorki. Na świecie do tej pory spożyto ponad bilion posiłków zawierających produkty GMO. Co więcej, podejrzewam, że każdy kto choć kiedyś zapuścił się w kraje produkujące tę żywność, również ją skosztował, gdyż odróżnienie GMO od zwykłej żywności bez laboratorium jest niemożliwe.
W Polsce dużo wątpliwości budzi to, że informacja o GMO nie będzie podawana w składzie gotowych produktów. Przyznaję, że do niedawna też podchodziłam do tego emocjonalnie. Ale biorąc pod uwagę takie obawy i niechęć klientów do GMO, wielu producentów produkuje żywność w sposób tradycyjny i sprzedaje ją oznakowaną tak, że wyróżnia się ona od pozostałej, podkreślając, że jest to żywność niemodyfikowana. Tak samo jak zachęcają nas sprzedając produkty z oznaczeniami „bez konserwantów ” , „bez barwników”, czy „bez hormonów i antybiotyków”.
Ciekawe jest to, że ludzie, którzy najgłośniej krzyczą przeciwko GMO, to ci, których stać na lepsze jedzenie. A dobrze jest, gdy biedni ludzie mają możliwość kupić tańsze zboża, czy warzywa.
GMO to nie taki diabeł straszny. Szczerze mówiąc, dużo bardziej obawiam się sztucznych dodatków do żywności, olejów roślinnych, czy wysoko przetworzonych dań, niż samego GMO.