Ksiądz Kneipp wyzdrowiał i postanowił podzielić się z innymi zdobytą
wiedzą. Zaczął pomagać ludziom biednym i tym, na których medycyna konwencjonalna
machnęła ręką. Leczył wodą, ziołami, dietą, spacerami oraz duchowym wsparciem. Wkrótce
wynik swojej pracy opublikował w książce pod tytułem „Moje leczenie wodą”.
Książka okazała się takim sukcesem, że wielebny Kneipp stał się sławny i zaczął
przyjmować ponad setkę pacjentów dziennie. Wśród nich był Benedict Lust, który wyemigrował
do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu fortuny. Tam podupadł na zdrowiu, a
następnie wrócił do Niemiec leczyć się z gruźlicy. Kneipp nie dość, że go
wyleczył, to jeszcze przekazał mu zdobytą doświadczeniem wiedzę. To był klucz
do sukcesu i sławy Lusta. Cenną wiedzę postanowił zabrać za ocean – do Ameryki.
Tak powstała alternatywna metoda leczenia, dla której w 1901 roku Lust
kupił nazwę „Naturopathy” – naturopatia. Termin ten sprzedał mu homeopata John
Scheel, który jako pierwszy zaczął praktykować metody Kneippa w Nowym Jorku.
Przez pierwsze trzydzieści lat XX wieku medycyna konwencjonalna ignorowała
niekonwencjonalne metody leczenia. Dla niej to była mucha, co sobie brzęczała
i latała, a niewiele mogła. Korzystając z tego, że olbrzym przymykał na nią oko,
naturopatia wykorzystała ten czas na swój rozrost. Organizowano sympozja i
zjazdy. Otwierano kliniki. Zakładano szkoły. Wprowadzano regulacje zawodu.
Zdobywano coraz więcej pacjentów. I tak dalej, i tak dalej.
Dobrą passę przerwały lata trzydzieste. Wówczas to nastąpił rozkwit
technologii medycyny konwencjonalnej. Co więcej, na scenę wkroczyły koncerny
farmaceutyczne, a co za tym idzie – wielkie pieniądze. Rozpoczęła się walka o
klienta. Mucha zaczęła brzęczeć za głośno, więc koncerny postanowiły sięgnąć po
packę. Medycyna naturalna, nie tylko poszła w odstawkę, została napiętnowana,
jako zabobon i oszustwo. Naturopatów traktowano jak uzurpatorów tytułu lekarza
i ograniczano im prawa do wykonywania zawodu.
Sytuacja powoli zaczęła odwracać się w latach 70-tych XX wieku, kiedy to w
Stanach Zjednoczonych i Kanadzie pojawił się ruch promujący holistyczny model
zdrowia, czyli doktrynę, według której człowiek to nie maszyna zbudowana z części
(głowa, ręka, noga), ale spójna całość (ciała, umysłu i ducha). Zaczęto
dostrzegać ograniczenia medycyny tradycyjnej, która skupiała się na eliminacji
bólu i leczeniu symptomów. Nie dość, że traktowała człowieka przedmiotowo, to
jeszcze była droga. I tak naturopatia wróciła do łask.
Dziś w Kanadzie i Stanach Zjednoczonych internista ma
coraz groźniejszą konkurencję w postaci lekarza naturopatii. Popularność tych
uzdrowicieli rośnie, gdyż oferują coś, czego nie znajdzie się u zwykłego
internisty czy specjalisty. I mogę tu powiedzieć z własnych obserwacji, gdyż
zjawisko wydało mi się na tyle interesujące, że wybrałam się do takiego lekarza
naturopatii.
Tajemnica sukcesu ukryta jest w psychologii. Naturopata docenia potęgę manipulacji umysłem człowieka.
Po pierwsze sprawia, by pacjent poczuł się ważny. W tym celu poświęca mu
dużo więcej czasu, niż internista czy specjalista.
Po drugie okazuje troskę i zrozumienie. Pozwala pacjentowi wygadać się i
wyżalić. Nawet jeśli ten będzie narzekał na wszystko, nigdy nie spojrzy na
niego jak na hipochondryka.
Po trzecie pokaże pacjentowi, że on nie tylko chce leczyć symptomy choroby.
On chce znaleźć przyczynę. W tym celu wypyta o dietę, aktywność fizyczną, stres
i tryb życia. Nie ograniczy do głównych winowajców: papierosków i alkoholu.
Pokaże, że nie jest jak zwykły lekarz, który uważa, że jest tylko od gaszenia
pożarów, a nie uczenia, żeby nie bawić się zapałkami. Naturopata zaoferuje
przewodnictwo w zdrowym stylu życia.
I po czwarte zadba o stan psychiczny i emocjonalny pacjenta. Jak psycholog
wypyta o zmartwienia, kłopoty i lęki w celu redukcji stresu w głowie pacjenta.
Naturopata, aby osiągnąć zamierzony efekt jest w stanie nawet przechytrzyć pacjenta. Wiele leków, jakie stosuje to zwykłe placebo, a jego terapie i zabiegi
same w sobie nie mają wpływu na stan zdrowia człowieka. Ale wystarczy trochę cierpliwości
i manipulacji, by nawet zwykłe czary mary zdziałały cuda. Ciekawe jest na
przykład zjawisko, że większa tabletka placebo działa na umysł człowieka lepiej
od mniejszej. Podobnie kolorowa działa lepiej od białej.
I takim placebo naturopaty jest najdroższa woda świata - homeopatia. Oczywiście
według mnie jest to robienie pacjenta w balona. Tic Tac bardziej działa na
człowieka niż lek homeopatyczny. Dla tych, którzy mimo to wierzą w gusła i ”czucie
i wiara silniej mówi niż mędrca szkiełko i oko”, odsyłam na stronę Jamesa Randy. Pan
James Randy jest magikiem i zadeklarowanym sceptykiem. Oficjalnie (i nie są to
czcze słowa) ogłosił, że jego firma wypłaci 1 milion dolarów komuś, kto jako pierwszy udowodni prawdziwość zjawiska paranormalnego. Jak sam oświadczył, homeopatia
klasyfikuje się do tego konkursu. Pomimo armii naukowców, nawet BBC Horizon nie
zgarnęło nagrody. Pieniążki ciągle czekają…
Tajemniczym
zabiegiem sprzecznym z rozumem, jaki stosuje naturopata, jest też bioenergoterapia,
czyli odblokowywanie kanałów energetycznych. Nikt nie udowodnił istnienia
takich kanałów. Jednym słowem czary mary.
Czary
mary to także test kinestetyczny mięśni, jaki wykorzystuje lekarz naturopatii w
celu postawienia diagnozy. Polega to na tym, że pacjent staje z rozłożonymi
rękami. Do jednej ręki naturopata przykłada fiolki z wyciągami z różnych substancji, a
drugą potrąca, patrząc czy opada w dół. Na tej podstawie wnioskuje na przykład o
alergii pokarmowej. Ten sam test naturopata wykorzysta, by sprawdzić czy
pacjent nie potrzebuje na przykład jakiegoś konkretnego zioła. Czyż to nie jest
eleganckie rozwiązanie? I pomyśleć, że zwykli lekarze, aby stwierdzić alergię
na gluten, zmuszają pacjenta do opychania się pszenicą przez kilka tygodni,
żeby później móc na przykład w badaniu krwi sprawdzić, czy wystąpiła reakcja
alergiczna. Albo maziają tymi alergenami po ręku, aż człowiek dostanie wysypki.
To dopiero barbarzyństwo!
A obok
czarów naturopata wykorzysta metody sprawdzone, które wykorzystuje nawet medycyna
tradycyjna, czyli na przykład hydroterapię, czy zioła. Jeżeli
chodzi o hydroterapię (temperaturę i ciśnienie wody w lecznictwie
wykorzystywali nawet starożytni rzymianie), medycyna tradycyjna wykorzystuje
ją w rehabilitacji. Co do ziół, to nie ma wątpliwości, że leki ziołowe
zawierają substancje czynne. Przecież 25% współczesnych leków opiera się
właśnie na ziołach (chociażby aspiryna).
Rosnąca popularność naturopatii przyczynia się do rozbudowy tej profesji. I tak w Ameryce naturopaci powoli zyskują coraz więcej praw i wkraczają na terytorium internisty. W Kanadzie nowe regulacje prawne pozwalają im na wypisywanie zwykłych recept i zlecanie badań laboratoryjnych. Wprawdzie nie mogą jeszcze zlecić rezonansu magnetycznego, czy leczyć złamanej ręki, ale kto wie, może za parę lat powróci gips, jaki stosowali starożytni Egipcjanie, z tkaniny przesyconej żywicą, woskiem i mąką.
Rosnąca popularność naturopatii przyczynia się do rozbudowy tej profesji. I tak w Ameryce naturopaci powoli zyskują coraz więcej praw i wkraczają na terytorium internisty. W Kanadzie nowe regulacje prawne pozwalają im na wypisywanie zwykłych recept i zlecanie badań laboratoryjnych. Wprawdzie nie mogą jeszcze zlecić rezonansu magnetycznego, czy leczyć złamanej ręki, ale kto wie, może za parę lat powróci gips, jaki stosowali starożytni Egipcjanie, z tkaniny przesyconej żywicą, woskiem i mąką.
Ten kogel-mogel guseł i nauki utrudnia jednoznaczną ocenę naturopatii.
Dla mnie najbardziej cierpi na tym pacjent. Bo co ma dzisiaj do wyboru? Medycynę
tradycyjną, gdzie traktowany jest jak worek kości, narządów i organów oraz
medycynę alternatywną, która celowo zaciera granicę miedzy
nauką i fikcją. W obu przypadkach pacjent płaci jak
za zboże, nie mogąc kupić złotego środka.